«Odeszłam, bo nie mogłam już tego znieść»: jak mój mąż pewnego dnia postawił mnie przed faktem dokonanym i przyprowadził do domu obce dzieci
Z Mariuszem zaczęliśmy się spotykać, gdy jego małżeństwo już dawno się rozpadło. Był wolny, po rozwodzie, spokojnie żył sam i wydawał się zrównoważony, opanowany, rozsądny. Wtedy myślałam, iż to właśnie ten człowiek, z którym można zbudować prawdziwą przyszłość. Nigdy nie mówił o swojej byłej. Ani złego słowa, ani wspomnienia – jakby tamten rozdział jego życia w ogóle nie istniał.
Nie nalegałam. Nie chciałam wchodzić w przeszłość, bo u nas wszystko układało się dobrze. Zżyliśmy się bardzo gwałtownie – od pierwszego spotkania wiedzieliśmy, iż patrzymy na wiele spraw podobnie. Zamieszkaliśmy razem niemal od razu. Żyliśmy spokojnie, bez burz i awantur. Jedno było pewne – Mariusz miał dwoje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Odwiedzał je, kupował prezenty, czasem zostawał u nich do wieczora. Nie uczestniczyłam w ich życiu. Jego była żona nienawidziła mnie do szaleństwa, dlatego nie było mnie przy dzieciach.
Po czterech latach wzięliśmy ślub. Tego samego dnia dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. To był szczęśliwy moment – Mariusz promieniał z radości, przytulał mnie, krzątał się, dbał, w nocy biegał po truskawki i lody. Czułam się kochana. Wszystko było prawdziwe. Aż do pewnego wieczoru.
Wrócił z wizyty u dzieci i powiedział sucho: „Kasia, moje dzieci będą z nami mieszkać. Agnieszka (jego była) wyjechała za granicę z nowym facetem. Kiedy wróci – nie wiadomo. Dzieci zostawiła na mnie”. Milczałam. Nie krzyczałam, nie robiłam scen. Tylko słuchałam, jak w mojej głowie rozpada się właśnie zbudowany dom z marzeń. choćby nie zapytał, nie wytłumaczył – po prostu postawił mnie przed faktem.
Po tygodniu dzieci były u nas. Próbowałam sobie poradzić. Gotowałam, sprzątałam, starałam się nawiązać kontakt. Ale dzieci mnie nie akceptowały. Ignorowały moje prośby, odmawiały jedzenia tego, co przygotowałam, rozrzucały rzeczy po domu, śmiały mi się w twarz i nazywały obcą. Raz starszy rzucił we mnie talerzem z makaronem. Płakałam w łazience, trzymając dłonie na brzuchu.
Mariusz mówił: „Kasia, no poczekaj… to tylko dzieci”. A ja patrzyłam na niego i myślałam – a kim ja jestem? Jestem w ciąży. Jestem kobietą, która zgodziła się być twoją żoną. Ale nie składałam przysięgi, iż zostanę macochą wbrew swojej woli.
Po miesiącu nie wytrzymałam. Spakowałam rzeczy i pojechałam do mamy. Tam po raz pierwszy od dawna mogłam się wyspać. Zjeść spokojnie. Oddychać. Mąż przyjechał po tygodniu, zły, obrażony, mówiąc, iż jestem zdrajczynią. Po prostu zamknęłam drzwi. Odeszłam.
Wzięłam rozwód. I nie żałuję.
Minęło pięć lat. Mam wspaniałą córkę, dla której żyję. Mam nowego partnera, którego nazywa tatą. Jesteśmy rodziną. A Mariusz… został z tymi dziećmi. Ich matka nigdy nie wróciła. Nie żałuję swojej decyzji. Wtedy wybrałam siebie. Wybrałam dziecko pod sercem. Wybrałam życie bez bólu i poczucia winy. I za każdym razem, gdy patrzę na córkę – wiem, iż postąpiłam słusznie.