Odkrycie w plecaku nastolatka, które przewróciło moje życie do góry nogami

twojacena.pl 12 godzin temu

Przez ostatnie tygodnie mój piętnastoletni syn, Kacper, zachowywał się… inaczej. Nie był niemiły ani zbuntowany, po prostu wydawał się daleki. Wracał ze szkoły zmęczony, zamykał się w swoim pokoju, ledwie co mówiąc. Stracił apetyt, a gdy pytałam, dokąd idzie lub z kim rozmawia przez telefon, wzdrygał się. Myślałam, iż może zakochał się albo wplątał w jakieś nastoletnie problemy — takie, z którymi młodzi próbują radzić sobie sami.

Ale nie mogłam pozbyć się uczucia, iż dzieje się coś poważniejszego.

Pewnego wieczoru, gdy Kacper był pod prysznicem, a jego plecak leżał w kuchni, ciekawość wzięła górę. Rozpięłam go. W środku były książki, niedojedzone batonik musli i… pieluchy. Tak, pieluchy. Całe opakowanie rozmiaru 2, wciśnięte między zeszyt do matematyki i bluzę z kapturem. Serce zamarło mi w piersi. Po co nastoletniemu synowi pieluchy?

Przez głowę przebiegły dziesiątki myśli. Czy miał kłopoty? Czy była w to zamieszana jakaś dziewczyna? Czy ukrywał coś ogromnego?

Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków ani go przestraszyć, bojąc się, iż zamknie się jeszcze bardziej. Ale nie mogłam też tego zignorować.

Następnego ranka, po odprowadzeniu go do szkoły, zaparkowałam kilka przecznic dalej i czekałam. Obserwowałam.

I rzeczywiście, dwadzieścia minut później wymknął się boczną furtką i ruszył w przeciwną stronę niż szkoła. Podążałam za nim w pewnej odległości, z sercem walącym jak młot.

Szedł kwadrans, skręcając w coraz węższe uliczki, aż dotarł do zaniedbanego domu na obrzeżach miasta. Farba łuszczyła się ze ścian, trawnik był zarośnięty, a jedno z okien zasłonięte kartonem.

I wtedy, ku mojemu osłupieniu, Kacper wyjął z kieszeni klucz i wszedł do środka.

Nie czekałam. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam prosto do drzwi. Zapukałam.

Otworzyły się z skrzypnięciem, a w progu stanął mój syn, trzymając na rękach niemowlę.

Wyglądał, jakby złapał go na gorącym uczynku.

„Mamo?” wykrztusił zaskoczony. „Co ty tu robisz?”

Weszłam do środka, oszołomiona widokiem. W słabo oświetlonym pokoju panował bałagan — wszędzie leżały butelki, smoczki, na kanapie zwinięty był kocyk. Niemowlę w ramionach Kacpra, dziewczynka może sześciomiesięczna, patrzyło na mnie wielkimi brązowymi oczami.

„Co się tu dzieje, Kacper?” zapytałam łagodnie. „Czyje to dziecko?”

Spuścił wzrok, kołysząc je odruchowo, gdy zaczęło marudzić. „Ma na imię Zosia” — odparł cicho. „To nie moje. To siostra mojego kolegi, Bartka.”

Mrugnęłam. „Bartka?”

„Tak… jest w pierwszej liceum. Znamy się od gimnazjum. Jego mama zmarła dwa miesią”Dziś Zosia ma już pięć lat, Bartek skończył studia, a Kacper wciąż jest jej ulubionym opiekunem, który zawsze znajdzie czas, by zbudować z nią zamek z klocków lub przeczytać bajkę na dobranoc.”

Idź do oryginalnego materiału