Ogólnopolskie Dyktando 2024

rjp.pan.pl 3 dni temu

19 października odbyła się kolejna edycja Ogólnopolskiego Konkursu Ortograficznego DYKTANDO. Zmagania miały miejsce w Instytucji Kultury im. Krystyny Bochenek. Autorkami dyktanda są prof. Ewa Kołodziejek i prof. Anna Dąbrowska. Oto jego tekst:

Fantazmaty polonisty

Rozmarzony, choć co nieco znużony polonista w kobaltowoniebieskim T-shircie z naręczem lilii, szałwii, młodych marchwi i cukinii, z wolna przedzierał się przez burzany i bażyny w kierunku Starej Łomży przy Szosie w kotlinie Narwi.

Lejtmotywem jego rozważań był enchirydion lingwistyczny, w którym chciał umieścić apoftegmaty swoich mistrzów: Noama Chomsky’ego/Chomskiego czy Ferdynanda/Ferdinanda de Saussure’a. Ileż by dał, by w późnowieczornej dyspucie móc poobcować z tak tęgimi umysłami! Ale cóż by on, niebożątko, mało zamożny nauczyciel polonista mógł rzec, siedząc vis-à-vis takiego, dajmy na to, Baudouina de Courtenay! I jaką wybrać formę? Pluralis maiestaticus? Megapomysł! Zagrałby va banque i podjął dyskusję o języku średnio-dolno-niemieckim albo o nie najnowszych, choć trudno akceptowalnych tych wszystkich outsourcingach, overdrive’ach, copywriterach. Poniewczasie pojął jednak, iż to mrzonki, iż może co najwyżej spisać bon moty owych koryfeuszy lingwistyki i wydać w Wydawnictwie Naukowym PWN.

Znienacka nad jego głową coś zahurgotało i zacharchotało. Zrazu pomyślał, iż to niby-śpiew dziwożony nęcącej młodzieńców niczym mszywioły w sadzawce. Zastanawiał się, czy przypomina kobietę-rybę, czy raczej kobietę wampira. Gdyby wiedział, toby stworzył jej portret techniką decoupage’u/dekupażu i powiesił na dędze u wierzei wiejskiego domostwa. Upojony rzegotem rzekotki szedł przez chaszcze nieostrożnie. Nieomal rozdeptał żarłocznego gnatarza rzepakowca, dotknął groźnego bielunia dziędzierzawę, potrącił zbłąkaną dieffenbachię/diffenbachię, pokłuł się kolcami ostrężyny.

Naraz usłyszał huk i chrzęst, a na leśnej drodze pojawił się rozklekotany citroёn, na oko mało sprawny rzęch z wysokoobrotowym silnikiem. Siedział w nim dawno niewidziany koleżka, który jechał do Wnor-Pażoch w Podlaskiem i zapraszał na foie gras i beaujolais. Zawahał się, ale ponaddwudziestoletnia przyjaźń zobowiązuje. Miał trochę hajsu na rozkurz, więc pół zmartwiony, pół szczęśliwy porzucił lingwistyczne miraże i pojechał grać z kumplem w drużbarta. Notabene, pomyślał, nie dobrze, ale wspaniale mieć takiego druha.

Idź do oryginalnego materiału