Ojej, widziałyście tę kobietę w naszej sali? Już w starszym wieku… – Tak, całkiem siwa. Pewnie ma wnuki, a tu prosi o dziecko, w jej wieku…

twojacena.pl 14 godzin temu

Słyszałyście, dziewczyny, o tej starszej pani, co leży w naszym oddziale? zapytała Ania, wchodząc do sali.
Tak, ma już białe włosy. Pewnie ma wnuki, a przecież potrzebuje pomocy, bo w jej wieku trudno samodzielnie się ogrzać odpowiedziała Zofia, przyglądając się łóżku.

Moja matka wydaje się znacznie młodsza od niej. Ciekawe, ile lat ma jej mąż? dopytała Kasia.
Pani jest milcząca, ponura, nie rozmawia z nikim dodała Ania.
To dlatego nie ma kontaktu. My wszystkie się przy niej zbliżamy, a ja choćby nie wiem, jak ją nazwać. Czy to Zofia? westchnęła Kasia.
Lepiej chyba przywołać imię i nazwisko odparła Zofia, kiedy w oddziale porodowym rozgorzała rozmowa, a jedna z przyszłych mam na chwilę opuściła pokój.

Los Zofii był ciężki. Gdy Kasiowi było cztery lata, cała rodzina zachorowała na tyfus. Matka, ojciec, roczek mały brat i dziadek nie przetrwali choroby. Od tego czasu Kasię wychowywała babcia Maria, surowa i władcza kobieta, której nie znała ciepła.

W czterdziestym pierwszym roku życia Kasia i Witold, oboje trzynastoletni, zamieszkali w różnych wsiach, a potem wyjechali do miasta, by pracować w zakładzie w Krakowie, gdzie brakowało rąk do pracy.

W zakładzie poznali się i od razu zaczęli pracować ramię w ramię, nie odróżniając się od starszych kolegów.

W piętnastu lat Witold wstąpił na front. Kasia, energiczna dziewczyna o ognistorudych włosach, chciała iść z nim, ale nie przyjęto jej. W tylnej części potrzebujemy więcej pracowników, a nie żołnierzy usłyszeli od dowódcy.

W osiemnastym roku Kasia i Witold wzięli ślub, choć po wojnie nie było czasu w huczne przyjęcia. Ciężkie lata odbudowy nie sprzyjały uroczystościom.

Z niechęci babci Marii Kasia przeprowadziła się pod dach męża. Ich wsie dzieliły około trzydzieści kilometrów.

Rok później urodził im się syn, nazwany Władysław. Młodzi rodzice byli szczęśliwi, dom wypełniała rodzinna idylli. Po latach trudów otrzymali odrobinę spokoju.

Jednak szczęście nie trwało długo.

Gdy Władysław miał sześć lat, Kasia i Witold wciąż żyli w zgodzie, co budziło zazdrość sąsiadów. Witold pracował jako cieśla, a jego piece słynęły w całej okolicy.

Wiktor, ojciec Władysława, został wysłany do naprawy piece w sąsiedniej wsi po drugiej stronie rzeki. Zabrał ze sobą syna, bo Kasia była w pracy. Zima była ciężka, a oni szli po zamarzniętej rzece.

Wiktor niósł ciężką skrzynię z własnymi narzędziami, bo nigdy nie używał cudzych. Mały Władysław bawił się i nie słuchał ojca, który wołał go, by szedł blisko. Gdy zostawało już dwadzieścia metrów do brzegu, chłopiec poślizgnął się na lodowej poślizgawce. Wiktor rzucił się, by uratować syna, lecz

Wtedy Zofia, mając dwadzieścia pięć lat, straciła męża i syna. Nie mogła już mieszkać w domu pełnym wspomnień i wróciła do wioski, pod opiekę babci Marii.

Kasja zamknęła się w sobie, życie straciło sens. Nie myślała już o tworzeniu nowej rodziny.

Zofia dopiero trzydzieści trzy lata miała, a już po stracie męża i dziecka. Mimo świadomości trudności, samotność przerażała ją bardziej niż przyszłe problemy.

Wioska, w której mieszkała Kasia, była odległa i trudno dostępna. Zimą, obawiając się, iż pomoc nie przybędzie na czas, kobieta przyjechała do szpitala wcześniej. Martwiła się o zdrowie dziecka, bo wiek był już przeciwnikiem.

Od rana Kasia nie była sobą, wędrując cieniami szpitalnych korytarzy: osiemnaście lat temu straciła ukochanego męża i syna. Czas nie uleczył rany, ból wciąż pulsował.

W końcu stała się mamą zdrowego chłopca, którego nazwała Dymitr. Zawsze pamiętała, iż Władysław marzył o bracie.

Kup mi braciszka, prosił. Tato już zrobił mi mnóstwo zabawek! Będę się bawił z braciszkiem.
Jak go nazwiesz? pytał ojciec.
Dymitrze! odpowiedział Władysław.
To będzie Dymitr! ucieszył się Wiktor, patrząc na Kasię.

Kasja w tamtym momencie pełna była nadziei, a Wiktor o tym wiedział. Postanowili nie rozmawiać o Władysławie, dopóki nie minął czas żałoby. Po śmierci męża i syna Kasia straciła wiarę w życie.

Teraz jednak w jej ramionach spoczywał Dymitr, spełniając marzenia małego Władysława.

Babcia Maria przywitała Kasię z noworodkiem niechętnie.

No i znów płaczesz, szczęściu moje? pocieszała ją Kasia, kołysząc synka.
Ty to wstyd, szczęściu moje mruknęła skrzypiącym głosem Maria. Cała wioska pewnie gada o twojej hańbie.

Nie pokazuję twarzy na zewnątrz od tygodnia. Zaraz zacznie się przesłuchiwania. Co mam ludziom powiedzieć? Czy mój starzejący się wnuk zwariował? westchnęła Kasia.

W wiosce plotki rozprzestrzeniały się szybko. Nic nie wzbudzało ciekawości jak niezamężna Kasia, mająca czterdzieści trzy lata, i jej nowonarodzony syn.

Babcia nie szczędziła krytyki, ale po roku Maria, pomimo wieku, nagle zachorowała i zmarła. Kasia, choć smutna, wiedziała, iż to babcia dała jej siłę przetrwania.

Dymitr wyrosł na przystojnego młodzieńca, wysoki, ciemny, zupełnie innego niż matka, którą kochał całym sercem.

W siedemdziesiątym roku Kasia została babcią. Gdy Dymitr dowiedział się o narodzinach siostry, pojechał razem z matką do szpitala. Jego żona, Zofia, leżała na pierwszym piętrze.

Zosiu, Zosiu! krzyczał szczęśliwy ojciec. Pokaż mi naszą dziewczynkę!

Zofia podeszła do okna, trzymając w ramionach noworodka. Kasia uśmiechała się, ocierając łzy.

Och, mamo, jest ruda! Patrz, jak cię przypomina! zachwycał się syn. Dla Zofii było euforią zobaczyć szczęśliwego wnuka, który wreszcie odnalazł spokój.

Historia Kasi uczy, iż choćby po najgłębszych stratach serca można odnaleźć nowe światło. Trzeba otworzyć się na pomoc innych, nie bać się ponownie kochać i wierzyć, iż każdy koniec niesie ze sobą nowy początek.

Idź do oryginalnego materiału