Oko za oko: zemsta za obojętność
W przytulnym miasteczku nad Wisłą Barbara Nowak przez lata starała się być idealną matką i teściową. Poświęcała czas, siły i pieniądze dla szczęścia swojego syna i jego żony. Jednak ich obojętność i niewdzięczność złamały jej serce. Gdy synowa w desperacji poprosiła o pomoc, Barbara po raz pierwszy odmówiła, postanawiając, iż nadszedł czas, by zapłacić jej tą samą monetą. Teraz zastanawia się, czy jej zemsta jest sprawiedliwa, czy to tylko początek końca rodzinnych więzi.
Niedawno zadzwoniła synowa, Kinga. Jej głos drżał ze słabości: „Barbara, błagam, przyjedź! Mam wysoką gorączkę, gardło rozrywa mnie od anginy. Jest mi tak źle! Zostań z Zosią, pomóż!” Barbara, siedząc w swoim miejskim mieszkaniu, odpowiedziała chłodno: „Przepraszam, Kinga, ale nie mogę. Jestem na działce, na wsi, i nie zamierzam wracać”. Odłożyła słuchawkę, czując, jak w środku kipi uraza zmieszana z gorzkim zadowoleniem.
Gdy Barbara opowiedziała o tym sąsiadce Halinie, ta załamała ręce: „Basiu, co ty robisz? Przecież jesteś w mieście, nie na działce! Kindze naprawdę ciężko z maleństwem, ma dopiero trzy miesiące! Jak można tak postąpić?” Barbara zmarszczyła czoło: „Moja wnuczka, tak, trzy miesiące. Ale Kinga na to zasłużyła. Pięć lat próbowałam być jej przyjaciółką. Na ślub dałam im kupę pieniędzy, pomogłam z remontem, urządziłam ich mieszkanie. A oni choć raz podziękowali? Nie! Tylko wydają na modne ciuchy, nowe telefony i wyjazdy na wczasy!”
Jej głos zadrżał z bólu: „Gdy Kinga była w ciąży, woziłam ją do najlepszych lekarzy, sama zanosiłam jej wyniki badań do przychodni. Przenosiłam domowe jedzenie do szpitala, a przed wypisem wysprzątałam ich mieszkanie na błysk. I co? Ani słowa wdzięczności! Traktowali to jak coś oczywistego, jakbym im coś była winna”. Halina westchnęła: „Basiu, dzieci często tak robią – myślą, iż rodzice powinni pomagać”. Ale Barbara pokręciła głową: „Powinni? A gdy ja poprosiłam o pomoc, odwrócili się!”
Jedyny raz Barbara zwróciła się do syna, Tomasza, o wsparcie. Wracała z innego miasta, gdzie gościła u siostry, z ciężkimi torbami. „Tomek, spotkaj mnie na dworcu, proszę”, poprosiła. Tomasz się zgodził, ale po godzinie zadzwoniła Kinga: „Barbara, weź taksówkę. Tomkowi musiałby się zwolnić z pracy, a to niewygodne. Pociąg jest wczesnym rankiem, nie wyśpi się i będzie zmęczony”. Barbara aż się zachłysnęła z gniewu. „Znaleźli czas, gdy Kingę z dzieckiem trzeba było zawieźć do szpitala! A dla mnie nie mogli?” – oburzała się przed Haliną.
„Kinga ma rację, nie zwalnia się z pracy bez potrzeby – próbowała uspokoić sąsiadka. – Tomek utrzymuje rodzinę, nie może ryzykować”. Ale Barbara nie ustąpiła: „Mógłby! Rzadko proszę, a oni choćby nie zadzwonili, nie spytałi, czy dojechałam. Torby były nie do udźwignięcia, sama ich nie doniosłam. Na szczęście współpasażerowie pomogli mi je wynieść z wagonu, a potem wynająłam tragarza. Taksówkarz, obcy człowiek, zaniósł je do mieszkania! A rodzony syn i synowa mnie zostawili!” Jej oczy wypełniły się łzami, ale głos stał się twardszy: „Wtedy postanowiłam: dość. Już im nie pomogę”.
Halina pokręciła głową: „Basiu, ale maleństwo niczemu nie winne”. Barbara zamilkła, czując ukłucie sumienia, ale uraza była silniejsza. „Oni się rozbestwili, Halina. Ja mam być na ich każde zawołanie, a oni mi nic? To niesprawiedliwe! Niech teraz poczują, jak to jest, gdy ktoś cię ignoruje”. Wspominała, jak dumna była z syna, jak marzyła o zgodnej rodzinie z synową. ale każdy jej krok spotykał się z chłodem, a jej dobroć traktowana była jak obowiązek. Teraz zdecydowała: skoro oni jej nie cenią, odpłaci im tym samym.
Co noc Barbara leżała bez snu, rozdarta między gniewem a tęsknotą. Wyobrażała sobie malutką Zosię, płaczącą w łóżeczku, i Kingę, wijącą się w gorączce. Serce ściskało się z bólu, ale pamięć o zdradzie Tomasza i Kingi tłumiła litość. „SamBarbara przewróciła się na drugi bok, wpatrując się w zegar, który wybijał trzecią nad ranem, i pomyślała, iż może jednak jutro zadzwoni do Kingi, by spytać, jak się czuje.