Na mapie Polski bywają miejsca, które przez chwilę stają się czymś więcej niż punktem geograficznym. Przez dwa dni takim miejscem było Opole – zauważone zostało jako stolica rozmowy o tym, kim jesteśmy, z kim żyjemy i jak chcemy o sobie myśleć. Kongres o Mniejszościach, który właśnie się tu odbywa, pokazał, iż pytanie o różnorodność to nie akademicka zabawa, ale sprawa z pierwszych stron gazet, a czasem i z pierwszej linii sporu politycznego.
Nieprzypadkowo. Mija 20 lat od przyjęcia ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych. Dwie dekady to akurat tyle, żeby zobaczyć, jak wielkie słowa zapisane w przepisach zderzają się z małymi – albo bardzo dużymi – problemami codzienności. Prawo swoje, a praktyka swoje. Jak przypominał wiceminister Andrzej Szeptycki, wciąż aktualny jest rozdźwięk między konstytucyjną definicją wspólnoty obywateli a polityką, która bywa wykluczająca. Wystarczy wspomnieć głośne ograniczenie nauki języka niemieckiego w szkołach.
Ale Opole pokazało coś więcej niż katalog żalów. Na sali siedzieli nie tylko politycy i urzędnicy, ale także naukowcy i praktycy z wielu państw – od Bałkanów po Wietnam. To rzadkie połączenie: teoria spotkała się z doświadczeniem, a diagnoza z realnym życiem. Dr Marek Mazurkiewicz, koordynator kongresu, mówił o potrzebie stworzenia trwałego centrum badań nad mniejszościami. I w tym nie chodzi o kolejne segregatory pełne analiz, ale o punkt odniesienia, który pozwoli nie gubić wątku w dyskusjach o językach, tożsamościach i prawach.



Było też sporo emocji. Rafał Bartek, lider mniejszości niemieckiej i przewodniczący sejmiku, przypomniał historię sprzed kilku lat, kiedy 40 gmin na Opolszczyźnie zdecydowało się z własnej kieszeni dopłacić do lekcji niemieckiego. Nie po to, by „podskakiwać” rządowi, ale żeby dzieci nie straciły swojego języka. To przykład, iż prawa mniejszości nie są abstrakcją, tylko codzienną decyzją: dać czy nie dać dziecku możliwość mówienia w języku dziadków.



Nie zabrakło głosów bardziej systemowych. Zuzanna Donath-Kasiura, wicemarszałkini województwa opolskiego, mówiła o wielokulturowości jako kapitale społecznym i gospodarczym, czymś, co buduje stabilność i rozwój. Monika Jurek, wojewoda opolska, podkreślała, iż najmniejsze województwo od lat jest przestrzenią dialogu – i iż to właśnie czyni Opolszczyznę naturalnym gospodarzem takiej debaty. A Ryszard Galla w liście z Sejmu przypominał, iż Europa, jeżeli chce być wierna własnym wartościom, musi widzieć w mniejszościach bogactwo, a nie problem.



Kongres to także naukowe przypomnienie, iż różnorodność nigdy nie była „importem” z XXI wieku. Prof. Jacek Lipok, rektor Uniwersytetu Opolskiego, trafnie zauważył, iż idea uniwersytetu od samego początku opierała się na różnorodności. „Umiędzynarodowienie” to modne słowo, ale przecież w praktyce to tylko kontynuacja dawnych tradycji.
Można by ironizować, iż to piękne dyskusje, a potem i tak ktoś krzyknie na wiecu „Polska dla Polaków”. Ale tym razem lepszy jest morał: jeżeli takie spotkania jak w Opolu nie będą tylko jubileuszowym fajerwerkiem, ale punktem zwrotnym, to zyskamy coś więcej niż rekomendacje do szuflady. Zyskamy potwierdzenie, iż Polska to nie „jednolita bryła”, ale żywa, wielogłosowa opowieść. A Opole – na te dwa dni i oby na dłużej – przypomniało nam, iż różnorodność nie dzieli, ale uczy współistnienia.
A w ogóle: bądźcie jak Opolanie!






Fot. UMWO