Opuścił żonę dla kochanki, wrócił z obcymi dziećmi na rękach

polregion.pl 1 dzień temu

Pewną historią podzieliła się ze mną dawna znajoma o imieniu Zofia. Wydarzyło się to nie byle gdzie, ale w małym miasteczku Sandomierz — spokojnym zakątku, gdzie każda plotka roznosi się szybciej niż karetka pogotowia. Przyznam, iż choćby mnie włosy stanęły dęba, gdy usłyszałem, przez co przeszła pewna kobieta.

Małżeństwo Ewa i Krzysztof pracowali w lokalnym szpitalu powiatowym. Ona — pediatra o złotym sercu, on — utalentowany chirurg, z którym wiązano wielkie nadzieje. Żyli jak para gołębi. Dwoje dzieci, przytulne mieszkanie, szacunek współpracowników — wydawało się, iż to idealna rodzina. Owszem, z pojawieniem się maluchów przybyło trosk, ale radzili sobie. Ewa poszła na urlop macierzyński, Krzysztof dalej operował, uczył się, jeździł na konferencje.

Aż nagle jak grom z jasnego nieba — zakochał się. Nie w aktorkę z telewizji, nie w przypadkową znajomą, ale w koleżankę z pracy — młodą, ambitną pielęgniarkę. Często pracowali w duecie, spędzali razem długie dyżury. I w pewnym momencie Krzysztof stracił głowę.

Miotał się między dwoma kobietami, nie wiedząc, jak wyznać prawdę żonie. Czekał na „odpowiedni moment”, a tymczasem romans tylko się pogłębiał. W końcu prawda wyszła na jaw — oczywiście nie bez pomocy współpracowników. Ewa jeszcze tego wieczoru wyrzuciła go z domu. Powiedziała tylko: „Podjąłeś decyzję — teraz żyj z jej konsekwencjami”.

Krzysztof odszedł. Był zagubiony, ale przeprowadził się do kochanki. Nowa partnerka trzymała go mocno. Obliczająca, przebiegła — nie zamierzała go wypuścić. A by na dobre związać mężczyznę, zaszła w ciążę. I to nie z jednym dzieckiem — z bliźniakami.

Ewa nie wytrzymała w pracy — widok ciężarnej „zastępczyni” był ponad jej siły. Zrezygnowała i zatrudniła się w przychodni, gdzie nikt nie znał szczegółów jej dramatu. Tam znów oddała się pracy — leczyła dzieci i próbowała uleczyć własne złamane serce.

A potem — tragedia. Poród zakończył się katastrofą. Młoda pielęgniarka nie przeżyła, a dzieci — chłopiec i dziewczynka — zostały sierotami. Krzysztof, złamany bólem, trzymał na rękach niemowlęta i nie wiedział, co robić dalej. Nocami nie spał, dniami biegał od jednego lekarza do drugiego. Żadnej rodziny, żadnej pomocy — tylko on i dwoje maluchów.

Piątego dnia przyszedł do Ewy. Stał w jej klatce schodowej, trząsł się z rozpaczy, w oczach miał łzy. Gdy otworzyła drzwi, po prostu padł przed nią na kolana:

— Wybacz mi. Byłem głupcem. Ratuj mnie. Ratuj ich…

Stała w milczeniu. Długo. A potem wpuściła go do domu. Razem z cudzymi dziećmi. Razem z przeszłością, która ją tak okrutnie zdradziła.

Od tamtej pory żyją we troje. Albo we pięcioro — jeżeli liczyć wszystkie dzieci. Ona znów została matką, teraz także dla przybranych. On — cichy, przygarbiony, jakby w rok postarzał się o dwadzieścia lat. Czy to, co mają teraz, to szczęście czy kompromis — nie wiem. Ale jedno jest pewne: jej czyn zasługuje na szacunek. Wybaczyła. Nie odwróciła się od cudzego cierpienia. A to — prawdziwa siła kobiety.

Idź do oryginalnego materiału