Monika w tym roku mówi, iż "w końcu odzyskała siebie". Wszystko dlatego, iż po 10 latach zdecydowała się odejść od męża - alkoholika, który od lat jej nie szanował. Dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Sama przyznaje, iż w dużej mierze to wina jej bliskich, którzy uważali, iż "to nic, iż pije, ważne, iż nie bije", a rozwódka z dzieckiem to na wsi po prostu wstyd. Dziś w naszym cyklu "oto ja" oddajemy jej głos. Zgodziła się opowiedzieć nam swoją historię, ponieważ chce, by inne kobiety nie popełniały jej błędów i nie krzywdziły samych siebie, bo inni tego oczekują.
REKLAMA
Zobacz wideo Paweł Domagała: Dużo teraz w moim otoczeniu jest rozwodów. Ważniejsza jest duma niż drugi człowiek
Sylwester 2013/2014
Miałam wtedy 20 lat, rozstałam się z chłopakiem, a w sumie to on mnie rzucił. Bardzo to przeżywałam. Dziś zastanawiam się, czy dlatego, iż byłam taka zakochana, czy może wstydziłam się tego, iż po raz kolejny znalazłam się na językach. Mieszkam w niewielkiej miejscowości, wszyscy się tu znają i taka ploteczka rozchodzi się z prędkością światła. W końcu jest o czym pogadać. Szczególnie w sklepie, podczas zakupów u pani Krysi, która mogłaby prowadzić miasteczkowego "Plotka", bo wie wszystko o wszystkich. Ta wiedza nie zawsze jest prawdziwa, ale kto by się tam przejmował.
Nie miałam ochoty na sylwestrową zabawę, jednak przyjaciółka namawiała mnie bym przyszła. Mówiła, iż się rozerwę i dobrze mi to zrobi. W końcu się zdecydowałam, nie chciałam też siedzieć z rodzicami przed telewizorem albo niańczyć młodszej siostry, do której przyszły koleżanki.
Na imprezie było sporo osób, których nie znałam. Jeden z chłopaków przykuł moją uwagę. Nazywał się Bartek. Ja też wpadłam mu w oko, bo całą imprezę kręcił się w pobliżu. Zagadywał, żartował. Był znajomym chłopaka Julki, która robiła sylwestra. Dlatego nie znał wielu osób. Po imprezie wymieniliśmy się numerami, jednak wracając do domu, już wiedziałam, iż szumi mi w głowie nie tylko od wypitego alkoholu.
Marzec 2014 r.
Po kilku miesiącach już oficjalnie byliśmy z Bartkiem parą. Chłopak miał niesamowite gadane, oczarował choćby moich rodziców, którzy zawsze byli bardzo ostrożni w stosunku do nowo poznanych osób. A nim byli wręcz zafascynowani. Pamiętam, iż kiedyś coś przebąknęłam, iż nie podobało mi się, gdy się upił na jakiejś imprezie. Mama powiedziała, iż wymyślam, szukam problemów, taki dobry chłopak, jak ja w ogóle śmiem go oczerniać. A ja... zawstydzona przyznałam jej rację. Naprawdę, było mi wstyd przed samą sobą, iż mam fantastycznego faceta, wszyscy go lubią, a ja narzekam.
Czerwiec 2014 r.
Latem Bartek mi się oświadczył. Byłam w totalnym szoku, bo przecież dość krótko się znaliśmy. I nie ukrywam, trochę inaczej to sobie wyobrażałam. Podczas obiadu z rodzicami wyciągnął pierścionek i rzucił hasło, iż "pora się już chyba pobrać". Mama aż wydała z siebie okrzyk zachwytu. Wtedy byłam zakochana, dziś uważam, iż to było niesamowicie słabe. Dogadał się z moimi rodzicami, a mi rzucił w sumie tym pierścionkiem na stół. Nie było romantyzmu. Nie było uwzględnienia mojego zdania w tej sprawie. Ojciec flaszkę od rana chłodził w lodówce, mama czekała z ciastem. Ja wówczas uważałam, iż wszystko było cudownie i tak też przedstawiałam to koleżankom, którym chwaliłam się pierścionkiem. Tylko jedna przyjaciółka była sceptyczna. Mówiła, żebym to przemyślała, iż po co się spieszę. Byłam oburzona jej zachowaniem tak bardzo, iż specjalnie nie poprosiłam jej na druhnę. Dziś wiem, iż chyba jako jedyna nie dała się omamić pięknym słówkom i obietnicom Bartka. Czuła, iż to krętacz. Była dla niego miła, ale nie popadała w zachwyt, jak wszyscy wokół. Często wytykała jego wady. Ja jednak zawsze go broniłam. Uważałam, iż to mój książę na białym koniu i w życiu nie znalazłabym lepszego faceta. Moi rodzice też tak uważali.
2015 rok. Szybkie oświadczyny, jeszcze szybszy ślub
Dziś sama nie potrafię siebie zrozumieć. Wyszłam za faceta po roku znajomości. A w trakcie tego roku ten facet kilkukrotnie wyjeżdżał do pracy za granicę. Więc w sumie naprawdę znaliśmy się bardzo mało. Byłam głupia. Może gdyby rodzice tak się nie zachwycali Bartkiem, byłoby inaczej. A on umiał ich podejść. I mnie też umiał. Przywoził prezenty, ciągle chwalił i opowiadał, jakie to wspaniałe życie mi zapewni. Oni wierzyli, ja wierzyłam...
Po ślubie wynajęliśmy stary domek w naszej miejscowości. Mąż gwałtownie zaczął naciskać na dziecko i chociaż chciałam jeszcze zaczekać, to znów uległam jego namowom. Po kilku miesiącach byłam w ciąży. Wtedy już zaczynałam dostrzegać wady swojego męża, jednak ciągle je czymś tłumaczyłam.
Upił się? Na pewno był zmęczony. Późno wrócił? Pewnie rozładował mu się telefon. Wyzywał mnie w kłótni? No przecież sama ją sprowokowałam. Wiecznie mówił o jakichś interesach, jeździł co raz za granicę, ale nie zawsze wracał z pieniędzmi.
Kiedyś spotkałam dawnego znajomego, który też jeździł tam do pracy. Powiedział, iż Bartek tam więcej baluje, niż pracuje. Nie wierzyłam. Nie chciałam wierzyć. Wolałam łykać kłamstwa, a to sze-oszust nie zapłacił, a to go okradł kumpel z roboty. Bartek był niesamowicie przekonujący. Moi rodzice też go żałowali, po każdej takiej akcji sypali groszem, żebyśmy mogli się jakoś odkuć, bo taka bieda nas spotkała.
Smutna kobieta w ciąży Shutterstock, autor: Laia Balart
2016 rok. Narodziny syna
Urodziłam synka. Byłam w nim totalnie zakochana. Wierzyłam, iż stworzyłam cudowną rodzinę, o jakiej zawsze marzyłam. Szkoda tylko, iż mój mąż przez dwa tygodnie niemalże nie trzeźwiał. Mówił, iż musi opić zdrowie syna, żeby nam nie chorował w przyszłości. To było straszne. Małe dziecko, pijany mąż i ja w połogu. Rodzice mi pomagali, chyba wtedy zdali sobie sprawę, iż ich zięć nie jest taki wspaniały, jak im się cały czas wydawało. Nie komentowali tego jednak. Raz słyszałam, jak ojciec rozmawiał z Bartkiem, żeby się ogarnął, iż starczy tego świętowania. Pomogło, ale na chwilę.
Ignaś miał pół roczku, gdy Bartek wrócił totalnie pijany do domu. Zrobił mi awanturę, bo nie było obiadu. Tyle iż nie miałam z czego go ugotować. Zaczął się awanturować, powybijał nam wszystkie talerze. Uciekałam z małym do rodziców. Następnego dnia Bartek przyszedł, przeprosił, padł na kolana. Moim rodzicom też się tłumaczył. I znów wszyscy mu uwierzyliśmy. Albo chcieliśmy wierzyć. Po latach myślę, iż chyba to drugie.
2018 rok. "Moje życie przypomina horror"
Życie z Bartkiem przypominało horror. Pił, zaciągał długi. Kilkukrotnie odbierałam dziwne telefony. Co raz ktoś mnie zaczepiał na ulicy, pytając kiedy spłacimy pożyczkę. Najpierw udawałam, iż o wszystkim wiem i mówiłam "niedługo", potem przyznawałam się, iż nie mam o niczym pojęcia. A mój mąż wmawiał znajomym różne rzeczy. Kiedyś koleżanka powiedziała mi, iż skłamał jej mężowi, iż potrzebujemy na badania dla syna. Wtedy coś we mnie pękło. Uświadomiłam sobie, iż to zwyczajny oszust. Większość znajomych przez niespłacone pożyczki i kłamstwa już się od nas odwróciła.
Chciałam się wyprowadzić do rodziców, odejść, zacząć żyć spokojnie, od nowa. Po prostu żyć, nie martwiąc się, czy pijany mąż nie zacznie podrzucać dziecko w ramach "dobrej zabawy"; nie martwiąc się, iż w drzwiach zjawi się znowu dziwny typ, który zażąda pieniędzy; nie martwiąc się, iż znowu znikną z domu pieniądze, których i tak ciągle brakowało.
Myślałam, iż rodzice mi pomogą. W końcu to rodzice. A oni? Byli oburzeni tym, iż mam zamiar zostawić męża. Powiedzieli, iż prawie każdy chłop pije, a przecież Bartek ani mi, ani dziecku krzywdy w sumie nie robi. Ręki na nas nie podnosił. Zaczęli mówić, iż w całej wiosce będzie taki wstyd, iż rozwódka z dzieckiem. Ojciec powiedział, iż pogada z Bartkiem, a ja mam wrócić do domu, "gdzie moje miejsce". Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Spotkałam się z dawną przyjaciółką, tą samą, która od początku miała co do Bartka wątpliwości. Ona jedna jedyna mówiła mi wprost: rozwiedź się, wyjedziesz z miasteczka, pomogę ci. Zapewniała, iż mogę z małym choćby u niej przez jakiś czas zamieszkać, iż pomoże mi znaleźć żłobek dla małego, jakąś pracę. Ale ja... nie miałam odwagi. Wydawało mi się to wręcz kosmiczne, nierealne. Nie miałam pieniędzy, w naszej wiosce pracowałam jako kosmetyczka w domu, więc jakiś grosz wpadał. Bałam się. Gdyby rodzice nie byli przeciwni, pewnie bym zaryzykowała.
2020 rok. Najlepiej jest, kiedy wyjeżdża, nie ważne, iż wraca bez pieniędzy
Bartek co raz wyjeżdżał za granicę, czasem wracał, trochę posiedział, znowu jechał. Żyliśmy od dawna obok siebie. Rzadko dokładał się do budżetu domowego, czasem przywiózł synowi jakąś zabawkę. Nigdy nie wiedziałam, jakie ma plany na przyszłość. Zauważyłam, iż przestało mnie to też specjalnie interesować. Zobojętniałam. Żyłam z dnia na dzień, skupiłam się na pracy i synu. Od jakiegoś czasu nikt nie przychodził po spłatę długów, więc zaczynałam po mału wierzyć, iż może coś się w końcu zmieniło.
Rodzice nie dopytywali o moje małżeństwo. Jakby nie chcieli wiedzieć, iż jest źle, chociaż przecież mieli tego świadomość. Woleli udawać przed innymi, bo "co ludzie powiedzą" jest najważniejsze.
2024 rok. Szala goryczy się przelała. To koniec.
Pewnego ranka do moich drzwi zapukał dziwny gość. Powiedział, iż szuka mojego męża, bo jest mu winny bardzo dużo pieniędzy. Rzucił kwotą, od której kolana się pode mną ugięły. Nigdy choćby tyle na oczy nie widziałam. Nie wiem, ale chyba nie jest możliwe, iż tyle aż by przepił. Co z nimi zrobił? Nie wiem i nie chciałam już wiedzieć. Poza tym sama nie wiedziałam, gdzie jest mój mąż. Zadzwonił i rzucił coś, iż przez kilka dni go nie będzie. Potem wyszło na jaw, iż narobił więcej podejrzanych długów.
Smutna kobieta Shutterstock, autor: Cat Box
Poszłam do rodziców powiedziałam o wszystkim. Wykrzyczałam im, iż przez nich zmarnowałam sobie i dziecku wiele lat życia. Płakałam, iż nie pozwolili mi wyrzucić drania wcześniej, iż kazali znosić te upokorzenia, znikanie, brak szacunku, długi, oszustwa. Powiedziałam, iż nie mogę uwierzyć, iż pozwalali swojemu dziecku tak cierpieć. Matka początkowo się broniła, ale gdy młodsza siostra powiedziała, iż mam rację, rozpłakała się.
W końcu się rozwiodłam. Dziś jestem wolna, czuję się wolna. Jakby ktoś mi zdjął jakiś ciężar z pleców. Już nie ukrywam się przed innymi, nie wstydzę, nie boję. Mam poczucie, iż w końcu zaczęłam naprawdę żyć. Widzę, iż moje dziecko też jest szczęśliwsze, spokojniejsze. Jedyne, czego żałuję, to, iż tak późno zdecydowałam się na zakończenie tego koszmaru. Chociażby dla mojej córki. Co przyniesie nasza przyszłość? Nie wiem, ale wiem, iż teraz jest nam po prostu lepiej. I zawsze będę mówić, iż lepiej w rozbitej, spokojnej i mniejszej rodzinie, niż "pełnej", ale tak naprawdę wybrakowanej. Czego żałuję? Tego, iż słuchałam ludzi o zaściankowym podejściu do życia, którzy sugerowali się nie moim szczęściem, ale tym, co powiedzą inni. Tego żałuję, ale czasu już niestety nie cofnę.Wysłuchała: Justyna Fiedoruk