Mamy XXI wiek. Epokę sztucznej inteligencji i czas, gdy Polak leci w kosmos. Tymczasem w Polsce, w centrum Europy, trwa burza o edukację zdrowotną, jakby przedmiot ten miał definiować przyszłość 40-milionowego kraju.
– Kościół pokazuje, iż mentalnie tkwi w średniowieczu. Zakładam, iż w niejednym kościele w Szczecinie też były nawoływania ws. edukacji zdrowotnej, ale mniejsza skala uczęszczania mieszkańców do Kościoła powoduje, iż ten odzew będzie tu mniej skuteczny. Mam wrażenie, iż u nas edukacja zdrowotna nie budzi takich emocji, jak można zaobserwować w innych częściach kraju. Nie słyszałem sygnałów o rezygnacji. Tu efekt może być raczej odwrotny – zakłada w rozmowie z naTemat Przemysław Słowik, szczeciński radny.
W środowisku szkolnym w tym regionie słyszymy: – Jest spokój. Nie przychodzą ani rodzice, ani uczniowie. Nie dostajemy maili w tej sprawie.
Jednak docierają też głosy, iż choćby w tak laickim regionie jeszcze wszystko może się zdarzyć.
Beata Gorzelańczyk, wiceprezes zachodniopomorskiego ZNP komentuje: – Myślę, iż w porównaniu do innych, bardziej religijnych województw, u nas jest naprawdę spokojnie. Potrafimy oddzielić religijne emocje i odłożyć je na bok. Głos biskupów nie trafia na podatny grunt. Powiedziałabym nawet, iż jest to kwestia drugorzędna i przy wyborze rodziców, czy posłać dziecko na edukację zdrowotną religia będzie odgrywać najmniejszą rolę. Jednak wpływ może mieć coś innego.
"Nasza archidiecezja jest najbardziej świecka w całej Polsce"
Przypomnijmy, w edukacji zdrowotnej Kościół dostrzega potencjalne zagrożenia i apeluje do rodziców, by nie wyrażali zgody na udział swoich dzieci w "tych demoralizujących zajęciach". Politycy PiS grzmią o deprawacji i demoralizacji. W Polsat News jeden z nich właśnie nazwał te lekcje "programem w szkołach, który ma łamać sumienia dzieciom".
W ostatnich dniach sierpnia sami spotkaliśmy się ze sprzeciwem przeciwko edukacji zdrowotnej, gdy sprawdzaliśmy nastroje w diecezji tarnowskiej uważanej za najbardziej pobożny region w kraju. Wielu pytanych przez nas mieszkańców było przeciwko.
– Lawinowo rodzice rezygnują z edukacji zdrowotnej. Nie ma klasy, gdzie ktoś by nie zrezygnował. W naszym regionie kościelne lobby jest bardzo mocne i ciężko jest przekonać rodziców, iż edukacja zdrowotna to dobry pomysł. Tu padło to na bardzo podatny grunt – mówiła nam nauczycielka w jednej ze szkół w gminie Laskowa.
Dlatego pytamy, jak do edukacji zdrowotnej podchodzą na drugim biegunie polskiej pobożności. Tu, gdzie kościelne lobby nie jest ani tak silne, ani nie wydaje się, by grunt dla niego był tu podatny. Jaki wpływ na decyzje rodziców może mieć Kościół? I czy tu rodzice poślą dzieci na edukację zdrowotną, czy będą je wypisywać?
– Niestety, głos hierarchów, który jest po prostu szkodliwy, może mieć znaczenie. Myślę, iż może mieć to odbicie w tym, ilu rodziców pośle swoje dzieci na edukację zdrowotną w archidiecezjach, gdzie deklaracja aktywnego udziału w życiu Kościoła jest wyższa. Jednak nasza archidiecezja jest najbardziej świecka w całej Polsce – zaznacza Przemysław Słowik.
Sam co roku zbiera dane na temat uczestnictwa uczniów w lekcjach religii. Doskonale zna statystyki. Zaznacza: – W rozmowach z innymi rodzicami kompletnie nie słyszałem, aby planowali wypisywać dzieci z tego przedmiotu. Ale na dane musimy poczekać do końca września. W szkołach nie odbyły się jeszcze choćby zebrania z rodzicami.
Dalsza część artykułu poniżej:
"Słyszę też, iż odbiór edukacji zdrowotnej jest w Szczecinie pozytywny"
Według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego Pomorze Zachodnie to od lat najbardziej laicki region w Polsce. Prym wiedzie zwłaszcza diecezja szczecińsko-kamieńska, gdzie zanotowano najniższą frekwencję wśród wiernych na mszach świętych – wyniosła ona zaledwie 17,2 proc. (dla porównania średnia w Polsce to ponad 29 proc.).
Niska była ona również w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (18,58 proc.). Dane dotyczą 2023 roku, ale od tamtej pory raczej kilka się w nich zmieniło na plus dla Kościoła.
– W szczecińskich liceach uczestnictwo w religii zmniejszyło się do 30 proc. Są szkoły, gdzie na religię nie chodzą całe klasy. Wyobrażam sobie, iż te same klasy będą uczestniczyły w edukacji zdrowotnej – mówi Przemysław Słowik.
Jak uważa, mieszkańcy Szczecina widzą potrzebę tego przedmiotu. – Ja widzę ją jako rodzic. Słyszę też, iż odbiór edukacji zdrowotnej jest w Szczecinie pozytywny. Dostaję komentarze od młodszych ludzi, którzy piszą, iż żałują, iż nie było takiego przedmiotu, kiedy oni byli w szkole. Piszą, iż z perspektywy czasu, widzą, iż taki przedmiot by się im przydał – dodaje radny.
"Ludzie są oburzeni, iż Kościół zabiera głos w takich sprawach"
Małgorzata Chyła, prezes ZNP w Koszalinie, komentuje: – Edukacja zdrowotna? Zdecydowanie tak. To bardzo dobry pomysł. Nasza młodzież potrzebuje takiej edukacji – od początku do końca. Wiele dzieci czuje się zagubionych w dzisiejszej rzeczywistości, a część z nich walczy z trudnościami w identyfikacji płciowej.
Jako edukatorka seksualna ukończyła studia podyplomowe pod kierunkiem prof. Lwa Starowicza. Jest katoliczką.
– Absolutnie mi to nie przeszkadza. Przede wszystkim wierzę w Boga, a nie w instytucję Kościoła – mówię to z przykrością. Uważam, iż edukację seksualną i zdrowotną powinni przejść również młodzi rodzice, którzy być może nie mieli okazji uczyć się tego w szkole – mówi w rozmowie z naTemat.
Jej zdaniem przedmiot powinien być obowiązkowy.
Nawet w tym regionie, mimo silnego religijnego nastawienia, w środowisku szkolnym dostrzega się zagrożenia dla tych zajęć. Pojawiają się obawy, czy uczniowie będą licznie uczestniczyć w edukacji zdrowotnej – i nie chodzi tu wcale o kwestie religijne.
Małgorzata Chyła nie uważa, by głos biskupów miał decydujące znaczenie w regionie:
– Ludzie coraz częściej się buntują. Są oburzeni, iż Kościół zabiera głos w sprawach, w których trudno oczekiwać, by biskup był autorytetem w zakresie edukacji i wychowania dzieci.
Dalsza część artykułu poniżej:
Wspomina, iż podczas prowadzenia zajęć z wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) nigdy nie uczestniczyli w nich wszyscy uczniowie.
– Z dużą obawą zastanawiam się, czy przy obecnym przeładowaniu programu i liczbie zajęć, w których dziecko ma uczestniczyć, rodzice – świadomie lub nie – będą posyłać dzieci na te lekcje. Myślę, iż pełniejszy obraz sytuacji będziemy mieli pod koniec września. Rodzice są bardzo różni. Na dziś trudno cokolwiek przewidzieć – nie będziemy wróżyć z fusów. Nasze społeczeństwo jest nieprzewidywalne, co pokazują choćby wyniki wyborów – mówi.
"To wszystko razem będzie miało wpływ na to, iż mało dzieci będzie uczestniczyło w tych zajęciach"
Beata Gorzelańczyk uważa, iż część rodziców w województwie zachodniopomorskim może po prostu kierować się polityką. Zwolennicy PiS będą przeciwko, a zwolennicy rządu nie. I to może zdecydować o tym, czy rodzice będą wypisywać dzieci z tych zajęć, czy nie.
– Podziały polityczne są u nas jak w całym państwie. Wystarczy spojrzeć na wynik wyborów i widzimy, iż jest przekrój pół na pół. A ja już wiem, iż w wielu placówkach oświatowych na tych zajęciach będzie mało dzieci – mówi.
Ona również zwraca uwagę na to, iż zajęcia są nieobowiązkowe. I też przypomina, iż już wcześniej bardzo dużo dzieci nie uczęszczało na lekcje wychowania do życia w rodzinie. Przedmiot nie był obowiązkowy tak jak teraz edukacja zdrowotna. A rodzice zawsze wychodzili z założenia, iż po co dziecko ma siedzieć taką godzinę w szkole, skoro w tym czasie może iść np. na inne dodatkowe zajęcia albo wcześniej wróci do domu.
– To wszystko razem będzie miało wpływ na to, iż mało dzieci będzie uczestniczyło w tych zajęciach. Do tego dochodzi świadomość rodziców, który chcą mieć wpływ na wychowanie dzieci i nie chcą, żeby ktoś im coś narzucał. Wydaje mi się, iż w naszym województwie religia odgrywa w tym najmniejszą rolę. Powiedziałabym, iż ona choćby nie polaryzuje.
Rodzice mają wolny wybór, ale tu zaczyna się też ból nauczyciela. O tym najbardziej teraz rozmawiają.
"Bardziej obawiałabym się tego, co dzieci mogą przeczytać w internecie"
– Idea ideą. Ona jest szczytna. Jako ZNP w ogóle nie bierzemy pod uwagę, iż tego przedmiotu może nie być. Ale w praktyce okaże się, iż znowu nietrafiona. Bo w praktyce może okazać się, iż nieobowiązkowość spowoduje znikomą liczbę uczniów na przedmiocie. A o ile jest mało dzieci, to dyrektorzy łączą klasy – mówi Beata Gorzelańczyk.
To z kolei znaczy, iż nauczyciele będą mieć mniej godzin. Na przykład zamiast pięciu jedną. I mogą się o tym dowiedzieć w ostatniej chwili. To wszystko ma wpływ na ich wynagrodzenie.
Pojawiają się również dyskusje dotyczące tego, kto powinien prowadzić ten przedmiot. Niektórzy rodzice podważają kompetencje nauczycieli.
– Trzeba zaufać pedagogom i osobom, które tworzyły podstawy programowe. Są rzetelnie przygotowani do prowadzenia zajęć. Nauczyciele to eksperci – nikt nie przekaże dzieciom treści wykraczających poza to, co istotne i dostosowane do ich wieku. Gdybym była rodzicem, bardziej obawiałabym się tego, co dzieci mogą przeczytać w internecie – podkreśla Małgorzata Chyła