Oto smutne realia szkoły w czerwcu. Nauczycielka: "Odpowiedzialność się rozkłada"

mamadu.pl 3 godzin temu
Czerwiec w szkole to już tylko iluzja nauki – ani uczniowie, ani dorośli nie traktują go poważnie. Oceny są wystawione, sale świecą pustkami, a nauczyciele często słyszą od rodziców usprawiedliwienia nieobecności bez żadnego realnego powodu. Czy winni są uczniowie, rodzice, czy może nauczyciele? Wszyscy po trochu.


Smutne realia szkoły w czerwcu. Nauczycielka: "Winni są wszyscy"


Kilka dni temu opublikowałam tekst o nauczycielach, którzy w czerwcu – mówiąc wprost – dają uczniom luz. Szkoły się nie zamykają przed oficjalnym zakończeniem roku szkolnego i rozdaniem uczniom świadectw, ale wielu z nich słyszy od nauczycieli wprost: "Jak nie chce ci się przychodzić, to nie musisz".

Sprawdziany już dawno napisane, oceny wystawione, prace domowe zniknęły, a plan lekcji zmienia się w pokaz filmowy, grę w kalambury albo spacer do parku z nauczycielem.

Nie minęło dużo czasu, gdy w sieci na ten tekst natknęła się moja własna nauczycielka ze szkoły średniej. Napisała do mnie, wymieniłyśmy kilka zdań. Zaczęła od tego, iż się z moim tekstem nie do końca zgadza. I dodała na koniec pewne zdanie – coś, czego nie ujęłam w swoim artykule, bo po prostu nie pomyślałam o takiej perspektywie (mój błąd).

Chodziło o to, iż nie tylko nauczyciele odpuszczają. Rodzice też, z czego z euforią korzystają dzieci. Bezczelnie usprawiedliwiają dzieciakom czerwcowe (a czasami już i majowe) wagary.

Nie mają gorączki, nie złamali nogi, nie wydarzyło się coś ważnego, z powodu czego opuszczenie szkoły przez kilka (a choćby kilkanaście) dni byłoby zasadne. Uczniom po prostu nie chce się przychodzić. I nikt z tym nic nie robi.

Błahe powody braku obecności


Nauczycielka przytoczyła przykłady usprawiedliwień od rodziców, które kończyły się na tłumaczeniach, iż uczennica zajmowała się młodszym rodzeństwem albo musiała pomóc babci. Pomyślałam, iż to dość ironiczne, bo pamiętam, jak to było kiedyś.

Rodzice nie podważali zdania nauczycieli. jeżeli uczeń nie miał sensownego powodu, żeby opuścić lekcje, to słyszał w domu kazanie, iż nie szanuje pracy pedagogów. Dziś słyszy najczęściej: "Oj tam, i tak już po ocenach. Zostań w domu". Coraz częściej to nauczyciel tłumaczy się rodzicowi, a nie odwrotnie.

Rozumiem frustrację nauczycieli. To oni zostają na froncie, gdy połowa klasy znika po Dniu Dziecka. Muszą "robić coś z tymi, co przyszli", jednocześnie wiedząc, iż kilka już mogą. Ich wina jest w tym, iż często odpuszczają, bo po prostu nie mają z kim tych lekcji prowadzić.

Materiał i tak jeszcze raz trzeba będzie przedstawić w przyszłym roku, bo teraz ponad połowy klasy i tak już nie ma. Więc ulegają prośbom dzieci i młodzieży, gdy ta prosi: "Chodźmy na boisko szkolne" lub: "A może po prostu posiedzimy i porozmawiamy?".

To wina wszystkich po trochu


Nie chcę szukać winnych. Nie o to chodzi. Ale może warto spojrzeć szerzej. Ten "wyluzowany czerwiec" to nie tylko lenistwo uczniów, pobłażliwość rodziców czy zniechęcenie nauczycieli.

To mieszanka wszystkiego. To efekt systemu, który nie ma pomysłu na ostatni miesiąc roku szkolnego. I może jeszcze relacji między dorosłymi (rodzicami i nauczycielami), które się rozluźniły, przez co te dwie grupy nie stoją już po jednej stronie.

Szkoła potrzebuje w czerwcu nowego sensu. Skoro nie ma już sprawdzianów – niech będą projekty, wycieczki, działania zrzeszające uczniów w szkole. Czas na rozmowy, podsumowania, integrację, naukę w innym stylu. Ale nie w samotności – nauczyciele, rodzice i uczniowie muszą chcieć to robić razem. A nie czekać, aż ktoś za nich coś wymyśli.

Jak powiedziała moja nauczycielka: "Pewnie odpowiedzialność rozkłada się na wszystkich, ale uwierz mi, jest coraz gorzej". I ja jej wierzę. Ale jeżeli rzeczywiście jest tak źle – tym bardziej warto zacząć o tym mówić.

Bez zrzucania winy, bez pokazywania palcem. Z odrobiną pokory i chęci zmiany. Bo szkoła to nie jest "oni" kontra "my" tylko wspólnota, w której należałoby działać razem, metodycznie.

Idź do oryginalnego materiału