5listopada, poniedziałek
Otwórz plecak, natychmiast! Na monitorze widać wyraźnie, nie masz już wyjścia. Wyciągnij wszystko.
Te słowa przebiły ciszę. W hali fabryki obuwia w Łodzi maszyny nagle zamilkły. Przełożona, pani Róża, stała z rękami złożonymi na piersi, zimnym spojrzeniem skierowanym na Martę, chudą kobietę z dużymi, zmęczonymi oczami. Wokół pachniało wyprawioną skórą, klejem i zimą.
Marta przycisnęła plecak do klatki piersiowej, jakby trzymała dziecko. Potem pokręciła głową.
Proszę
Na monitorze widać wyraźnie powiedziała pani Róża, nie podnosząc tonu. Wyciągnij wszystko.
Palce Marty drżały, gdy otworzyła suwak. Wyciągnęła kanapkę owiniętą w papier, grubą parę skarpet, notes z bonami, a na końcu małą parę bucików: skórzane, wyściełane futerkiem, z dwoma srebrnymi gwiazdkami po bokach. Zimowy cud.
Dla kogo? spytała przełożona, ciszej.
Marta przełknęła ślinę.
Dla Jagody, mojej córeczki. Noszę podarte tenisówki. Zamarzają jej nóżki.
Dlaczego nie poprosiłaś zaliczki?
Bo nie mam już nikogo, kto mógłby dać mi poręczenie. Nie mam nikogo, do kogo mógłbym zadzwonić. Jestem sama. Ojciec odszedł.
W hali ktoś zachrząknął. Koleżanka zrobiła krok do przodu, potem się zatrzymała. Pani Róża wzięła buciki do ręki, dotknęła szwów, pociągnęła suwak. Były idealne jej produkt, ich praca. Dopiero wtedy zauważyła: na podeszwie Marta zapisała kredką numer 29 rozmiar Jagody.
Zwolnię cię za kradzież, rozumiesz?
Marta skinęła głową, nie płacząc. Wstyd nie hałasuje.
Proszę daj mi jeszcze jeden dzień. Jutro będzie dzień Świętego Mikołaja.
Nie negocjuję odciął głos przełożona. Idź do domu. Zadzwonię ja.
Marta wyszła, potrząsając się, jakby drzwi wypychały ją na zewnątrz. Hala znów odetchnęła.
Wieczorem, przy swoim biurku, pani Róża ponownie przejrzała nagrania. Zobaczyła, jak Marta wpatrywa się w te buciki, podnosi je pod światło, by zobaczyć futerko; jak przykleja podeszew do dłoni na chwilę; jak wkłada je w plecak, drżąc, jakby wkładała w niego odrobinę nadziei.
Na stole, obok zapomnianej herbaty, leżał notes z zapiskami: premie świąteczne, bony, dodatki. Same liczby. Nic o zimnym dziecięcym obuwiu.
Wzięła telefon, w bazie pracowników odnalazła adres Marty i zapisała go na kartce. Potem weszła do magazynu, wybrała nową parę bucików ten sam rozmiar, to samo futerko poprosiła dziewczyny z pakowania, by dodały czerwoną wstążkę i wyszła.
Śnieg zaczął lekko padać. Blok Marty, w starej kamienicy na Starym Mieście, miał ciemne, zimne schody. Pani Róża wspięła się na trzecie piętro z pudełkiem w ramionach i zapukała.
Otworzyła jej dziewczynka z dwoma kręconymi warkoczykami Jagoda. Miała na sobie cienką piżamę i niedopasowane skarpetki.
Mama nie jest jest w sklepie po chleb.
Czy mogę wejść na chwilę, jeżeli pozwolisz? uśmiechnęła się przełożona.
W holu było ciepło od kuchenki, ale powietrze wypełniał zapach biedy i troski. Na stole leżała stara kartka z pomarańczami narysowanymi kredą znak dla Mikołaja, może.
Jak się pani nazywa?
Jagoda. A pani?
Jestem przyjaciółką z pracy dziewczyny twojej mamy.
Pani Róża położyła pudełko na stole.
Jagodo, wiesz, kto przyjdzie dziś wieczorem?
Mikołaj. Ale chyba w zeszłym roku pomylił adres. Przeszedł u nas i nie znalazł nic przy oknie. Może przy sąsiadce ona ma większe okno.
Mikołaj się nie myli powiedziała przełożona, zaciśnięta w gardle. Czasem tylko błądzi w ludzkich troskach. Ale kiedy znajdzie odważne serce, nie zapomni go nigdy.
Otworzyła pudełko. Buciki rozświetliły pokój jak mała, ciepła latarnia. Jagoda przyłożyła rękę do ust.
Dla mnie?
Dla ciebie. Niech twoje stopy będą ciepłe, a głowa w górze.
Dziewczynka pogłaskała futerko i, bez wahania, przytuliła je. To był właśnie przytulas, jaki dają dzieci, kiedy rozpoznają dobro.
Drzwi otworzyły się ponownie: Marta, z policzkami czerwonymi od zimna. Gdy zobaczyła przełożoną, stanęła w miejscu.
Pani przepraszam. Jutro przyniosę buciki
Nie przynoś nic więcej szepnęła pani Róża. To są dla Jagody.
Wyjadę, wiem
Nie wyjedziesz nigdzie. Jutro przyjdziesz do biura. Zrobimy plan. Stałą zaliczkę na zimę, skrócony grafik o godzinę, żebyś mogła zawieźć córkę do przedszkola, i listę, do kogo dzwonić, gdy będziesz potrzebować pomocy. W fabryce zrobię pudełko solidarności Dobra Podeszwa.
Dla każdego, kto wchodzi w trudne zimy.
Marta pokręciła głową, nie wiedząc, jak utrzymać się na nogach po takich słowach. Chciała powiedzieć dziękuję, ale łzy wypełniły jej oczy.
Dlaczego?
Bo nie chcę prowadzić fabryki obuwia. Chcę trzymać ludzi na nogach, nie tylko robiąc im buty. Dziś nauczyłam się tego od twojej córki.
Jagoda przejeżdżała palcami po futerku nowych bucików. Na schodach już słychać było sąsiada trzaskającego drzwiami, wiatr szurał po obcasach, a śnieg przyspieszał swój krok. W kuchni zupy zaczynały pachnieć domem.
Pani Róża wyszła nocą z lekkością w sercu.
Następnego dnia w hali pracownicy znaleźli duże pudełko oznaczone odręcznym napisem: Dobra Podeszwa na nasze zimowe dni. W środku były grube skarpety, rękawiczki, bony żywnościowe, buty. Dziewczyny spojrzały na siebie i uśmiechnęły się.
W tej hali, pachnącej skórą i klejem, coś się zmieniło od środka, jak nowa podszewka. Po raz pierwszy po długim czasie zima wydawała się tylko porą roku, nie wyrokiem.
Czasem między kradzieżą a krzykiem o pomoc jest tylko dziecięca podeszwa. Gdy decydujesz się słuchać przed osądzaniem, nie ratujesz tylko miejsce pracy ratujesz czyjąś drogę przez świat.








![Magia świąt w Słupi Koneckiej. To był piękny kiermasz [zdjęcia]](https://tkn24.pl/wp-content/uploads/2025/12/Kiermasz-bozonarodzeniowy-i-koledowanie-na-placu-targowym-w-Slupi-21.jpg)





