Pergaminowe wiersze Ireny Glinki

glosswidnika.pl 3 godzin temu

Z wykształcenia filolog polski ze specjalnością upowszechnianie kultury. Do naszego miasta przywędrowała z Lublina, a świdniczanie znają ją jako animatorkę kultury, instruktorkę teatralną, organizatorkę i dokumentalistkę licznych wydarzeń artystycznych, autorkę artykułów, esejów, tekstów krytyczno-literackich. Z Ireną Glinką spotkałam się jednak z zupełnie innego powodu niż jej dotychczasowa praca i wspomnienia – chociaż od nich też nie uciekniemy. Powód ten nosi tytuł „Pergaminowe wiersze”.

Zanim skupimy się na głównym wątku naszej rozmowy, proszę zdradzić, która Irena Glinka jest Pani najbliższa? Która z wymienionych dziedzin zajęła najwięcej miejsca w Pani życiu i sercu?

– Nie umiałabym tego oddzielić. To kwestie komplementarne. Nie da się o sobie powiedzieć: tym kawałkiem siebie jestem dzisiaj, jutro będę innym. Istnieje w człowieku tyle subtożsamości, które skłaniają, by robić takie a nie inne rzeczy. Przekładają się na różne formy, więc staje się oczywiste, iż w pewnym momencie trzeba być tym, i tym, i jeszcze tym, w zależności od tego, jakie są okoliczności i jaki z nich wynika potencjał twórczy. Przede wszystkim jednak ze względu na to, kogo się w życiu spotka i z kim się uda pracować. Wszystko, co Pani wymieniła, związane jest z moim szczęściem do spotykania wspaniałych ludzi. Tych, którzy mnie wyedukowali do pracy i takich, z którymi mogłam współtworzyć, a przede wszystkim współmyśleć. Wydaje mi się, iż bez takiej wizji i potrzeby dialogu, czy chodzi o performance, spektakl, czy też działania teatralne, nic by się nie skonkretyzowało.

W Świdniku zaczęłam funkcjonować jako instruktor teatralny, ale jednym z moich pierwszych działań była kooperacja skutkująca wydaniem publikacji pt. „Na surowym korzeniu. Almanach poetów Świdnika” (1993), ze wstępem i w opracowaniu doktora Sławomira Myka. Teksty leżały w szufladzie 2 lata. Wydawało mi się, iż koniecznie trzeba je upublicznić. Miasto powinno mieć swój wizerunek, a co jest bardziej wysublimowanego od poetycznego oblicza?

Jako animator współpracowałam z przedszkolami, szkołami, Spółdzielczym Domem Kultury, Miejskim Ośrodkiem Kultury i Urzędem Miasta, na różnych etapach ich funkcjonowania. Z pomysłem szłam tam, gdzie znalazło się jakieś merytoryczne zaplecze, pozwalające znaleźć fundusze, możliwości organizacyjne i koordynacyjne.

Zawsze bardzo ważne były dla mnie dokumenty życia społecznego. Próbowałam zostawiać pisemny ślad po wszystkich działaniach. choćby w Miejskim Ośrodku Kultury może gdzieś jeszcze być mój materiał o dwukrotnej realizacji „Monodramu” na podstawie powieści Virginii Woolf „Fale”, w którym zagrała Jadwiga Koperda-Grześkowiak. I w ogóle należę do ludzi piszących wszystko i na wszystkim. Mam też taką przypadłość, iż niczego nie wyrzucam. W domu zalegają kartony pełne almanachów, tomików wierszy, artykułów. Jak mówił Zdzisław Bieleń, wieloletni wicedyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego, najważniejsze jest, by został ślad. Po latach przychodzi nostalgiczna myśl – komu to potrzebne oprócz mnie i czy to da się jakoś spożytkować?

Zebrałam kiedyś materiały i wymyśliłam pracę pod tytułem „Polifoniczna rozmowa na temat tworzenia”, przedstawiającą młodych ludzi, którzy wówczas wiedli prym w naszym środowisku jako animatorzy. Zapoznał się z nią profesor Stanisław Popek, recenzowali: doktor Sławomir Myk, Teresa Sobestjańczuk, Grażyna Idzik – instruktorka teatralna z Puław, magister Alina Stanowska. Redaktor Maria Brzezińska zrobiła z tego duży materiał na antenie Radia Lublin. Publikacja jednak nam nie wyszła i do dziś mam z tego powodu poczucie winy.

– Kojarzyła mi się Pani właśnie głównie z prozą, tymczasem – i tu wracamy do powodu naszego spotkania – pod koniec roku 2024 ukazał się tomik Pani poezji, zatytułowany „Pergaminowe wiersze”. Dlaczego dopiero teraz zdecydowała się Pani na debiut poetycki?

– Tak wyszło (śmiech). Powstały sprzyjające okoliczności i jest tomik. Wcześniej, po pierwsze, nie chodziło mi o to, by prezentować swoją warsztatową twórczość. Owszem, nie ukrywałam się z tym, wychyliłam się z kilkoma utworami, choćby za namową Teresy Sobestjańczuk opublikowałam je w jednym z zeszytów Veny, ale była to publikacja na zasadzie dokumentu życia społecznego. Cały czas miałam poczucie, iż ważniejsi są ludzie, którzy mi zaufali: ci młodzi z nieformalnej grupy Pisarze Indywidualnych Słów albo tacy jak ostatnimi czasy pan Antoni Muszyński, pani Ania Witek czy inni zrzeszeni w Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury. Jako animator kultury uważałam, iż należy pomagać innym. A po drugie, po prostu nie stać mnie było na takie fanaberie (śmiech).

Tak naprawdę może też trochę wypierałam swoją twórczość, czego dowodem jest to, iż na okładce tomiku widnieją dwa nazwiska. Kukuszka to nie pseudonim. To ukłon w stronę osób, które znają mnie z panieńskiego nazwiska.

Tomik powstał, żeby mieć artefakt, rzecz, która będzie autorska, podobna do mnie albo na dzień dzisiejszy już bardzo różna. Rzecz upamiętniającą rys tożsamości, z którym albo się człowiek ukrywa, albo nie obnosi, albo już zapomniał o nim, a inni właśnie pamiętają. Na ten moment „Pergaminowe wiersze” są po to, aby zwrócić się do osób, z którymi byłam tak czy inaczej związana, które mi pomagały i odpowiadały na moje pomysły. Angażowali się w nie bezinteresownie. Zawsze mogłam liczyć na takie osoby, jak Teresa Sobestjańczuk, Rafał Pydyś, Mariusz Kiryła, Jadwiga Koperda-Grześkowiak. Cieszyli się, mieli poczucie, iż robi się coś sensownego dla środowiska. Ja robiłam to wszystko nie dla siebie, ale ze względu na innych.

– Wiersze powstały jakiś czas temu. Poprawiała je Pani przed wydaniem ubiegłorocznej publikacji?

Liczą kilkadziesiąt lat, nie bójmy się tego przyznać (śmiech). Wszystko zostało poddane najsurowszej krytyce, bo sama dla siebie jestem największym krytykiem. Niektóre przetworzyłam, nie w sensie literackim, tylko jeżeli chodzi o formę. Tych tekstów było naprawdę bardzo dużo, miałam wtedy potrzebę uwolnienia się od nich. Były pogrupowane jak to nazywam w „całostki”. Przyjęłam zasadę, iż z tych „całostek” będę wybierała teksty, które się rozwijają i wymuszają zatrzymanie nad czymś, ale też bez problemu zamkną się w pewną całość. jeżeli będzie mnie na to stać, mogę opublikować inne; mogę też mieć poczucie, iż jakiś etap zakończyłam.

– Ten tomik to trochę rozmowa z samą sobą, łącząca się w fabułę, która rozpoczyna się od ja, ty, miłość, poprzez czas, nieobecność, tęsknotę, po śmierć, ale też „łagodną harmonię ziemi i nieba”.

Każda ze wspomnianych „całostek” jest zupełnie inną wersją mnie samej i obrazuje, między innymi, proces samoedukacji, samorozeznania w sobie, ustalania tożsamości. Utwory zawarte w tomiku pochodzą ze zbioru „Mistyfikacja z udziałem powietrza”. Faktycznie są pełne emocji.

Jedna z uczestniczek warsztatów literackich, które kiedyś prowadziłam, powiedziała: „Jak napiszę wiersz, to tak jakbym już zamknęła problem, który go dotyczył, czy jakieś spostrzeżenie, które poczyniłam. Już mi nie przeszkadza, mogę iść dalej, nic mnie nie zatrzymuje”. Wiele się od niej nauczyłam i mam cały zestaw takich utworów. Kiedyś były mi potrzebne do życia, teraz może przydadzą mi się do szczęścia (śmiech). Pozwoliły wyżyć pewne emocje, rozpatrzyć się w sobie. Ważne jest, żeby do takich emocji umieć się z czasem przyznać i może dopiero wtedy mają szansę ujrzeć światło dzienne. Wcześniej najłatwiej mi było dzielić się tymi tekstami w formie parateatralnej, bo to jednak mój żywioł. No i chyba wyszło to, o co Pani pytała na wstępie. Mój żywioł to scena, teatr, bo z tego wyrosłam i moje kwalifikacje zawodowe tego dotyczą. Od zawsze lubiłam inspirować i włączać się w działania integrujące. W szkole podstawowej brałam udział w różnych akademiach. W liceum wymyśliłam, iż nie zrobimy zwykłej akademii, tylko taką ze scenografią, bo ona już sama w sobie zagra. To była jesień, nie pamiętam, jakie utwory recytowaliśmy, ale pamiętam, iż scenografią była ogromna sterta liści. Wszystkim się podobała, jednak nikt nie kwapił się, żeby to sprzątnąć. Później, już w Świdniku, wszystkie działania też zaczynałam od scenografii. Na przykład na spotkanie z cyklu „Porady dla Rady”, organizowane wspólnie z Katarzyną Mądrachowską, nauczycielką języka polskiego z II Liceum Ogólnokształcącego, a odbywające się w Spółdzielczym Domu Kultury, wypożyczyłam z pobliskiego sklepu meblowego, na 2-3 godziny, zestaw eleganckich mebli. Z mojej piwnicy przydźwigano też ogromny dywan. Moim działaniom patronowała wtedy niezwykle otwarta na zadziwiające pomyły dyrektor SDK, pani Elżbieta Kleczek. Jeszcze w liceum pracowałam jako członek zespołu Domu Kultury LSM pod kierunkiem Aliny Stanowskiej i muzyka Zbigniewa Ryssa. Miałam więc najszczęśliwszy twórczy start, jaki można mieć. Swoje zainteresowania przeniosłam później na pracę zawodową, początkowo również pod kierunkiem pani Aliny.

Wracając jeszcze do wierszy… Nie zależy mi na tym, aby podobały się wszystkim. Mnie też nie wszystkie się podobają, ale w momencie, gdy ustaliłam sama ze sobą, iż chcę pokazać pewien proces i iż to tak wyglądało – czasami jest to żenująco szczere, czasami zadziwiająco dziwne, może dla niektórych dziwaczne – zaakceptowałam je jako krytyk literacki między innymi, ale też jako ktoś, kto szuka siebie sprzed lat w tych utworach. To taki dokument życia wewnętrznego. I jak każdy tekst, muszą poszukać swojego odbiorcy.

Więcej nie zdradzimy, bo już niebawem świdniczanie będą mieli okazję do poznania tego wycinka Pani twórczości, a może nie tylko tego. 24 stycznia, o godz. 18.00, w Miejskim Ośrodku Kultury zaplanowane jest spotkanie autorskie. Jego gośćmi będą dwie ważne dla Pani kobiety…

– Bardzo nie chciałam, żeby to było wyłącznie moje spotkanie autorskie, ponieważ tomik powstał w wyniku wspólnej pracy i wzajemnej mobilizacji. Pojawi się więc Tereska Sobestjańczuk, moja przyjaciółka (jak sobie schlebiam), osoba wielce zasłużona dla kultury i edukacji. Przyjedzie też moja córka Olena Glinka, sprężyna działania związanego z wydaniem „Pergaminowych wierszy”. Może dowiem się, a bardzo mnie to ciekawi, dlaczego Terenia uznała, iż czas, aby moje wiersze wyszły z szuflady, zaś Olena poświęciła czas na zilustrowanie poezji, której wcześniej nie znała. Liczę, iż przybędą też osoby, które mnie znały, znają, z którymi relacje dodawały mi skrzydeł. Spotkanie nie ma scenariusza. O wierszach raczej nie będziemy rozmawiać, niech męczą się nad nimi krytycy (śmiech). Potraktujemy je raczej jako powód do spotkania, w wielu przypadkach po latach. Mam nadzieję na rozmowy na płaszczyźnie, będącej połączeniem wszystkich naszych potencjałów. Oczywiście serdecznie zapraszam też tych, którzy chcieliby poznać moją poezję. Tomiki będą dostępne dla wszystkich. Może zaprezentuję też kilka wierszy z kolejnego cyklu.

Mówiłam, iż publikacja tomiku oparta jest na współdziałaniu. Nie powstałby, gdyby nie pomoc finansowa Urzędu Miasta w Świdniku i Starostwa Powiatowego w Świdniku. Wsparciem był dla mnie również mój mentor, Andrzej Zdunek z Wydawnictwa Lubelskiego AZ. Bardzo dziękuję za tę pomoc.

Agnieszka Wójcik-Skiba, fot. Piotr Slęp

Idź do oryginalnego materiału