Na emeryturze jestem od niedawna. Przez wiele lat praca dawała mi satysfakcję, ale kiedy w końcu nadszedł czas przejścia na emeryturę, postanowiłam nie szukać już zajęcia. Chciałam po prostu odpocząć i trochę pożyć dla siebie. Chyba zbyt mocno poświęcałam się pracy, skoro pod koniec czułam już tylko obojętność.
Na początku trudno mi było odnaleźć się w tej nowej codzienności. Moje znajome szyją, dziergają, robią biżuterię z koralików. Część z nich dorabia w ten sposób, inne robią to po prostu z pasji. Ja nie mam ani cierpliwości, ani zamiłowania do takich zajęć.
Próbowałam różnych rzeczy – choćby pieczenia i gotowania, co wychodzi mi całkiem dobrze, ale gwałtownie zrozumiałam, iż to raczej tylko od czasu do czasu, nie jako „działalność”. Domownicy też wszystkiego nie przejedzą.
Czasem podziwiam koleżanki, które wystawiają swoje prace na konkursy. Jedna choćby wygrała pobyt w sanatorium. A wróciła z niego nie sama, lecz… z nowym partnerem! Jej życie po 60. wyraźnie nabrało kolorów, i dobrze jej z tym. A ja? Mój mąż wciąż jest przy mnie, jesteśmy razem – i to mi wystarcza.
Z wnuczkiem spędzam sporo czasu. Dzieci mieszkają osobno, więc często do nich zaglądam i pomagam. Opiekunką była nasza znajoma, pani Basia – ciepła, serdeczna osoba, emerytowana przedszkolanka. Moja córka chodziła kiedyś do jej grupy, więc znamy się od dawna.
Nasza kooperacja była bezproblemowa. Kiedy ona gotowała, ja spędzałam czas z wnuczkiem. Polubiliśmy się bardzo, choć to energiczny i czasem marudny chłopiec – ale przecież to nie przeszkadza, ja jeszcze nie taka stara, żeby nie nadążyć za dzieckiem!
Pewnego dnia Basia powiedziała nam, iż musi zrezygnować – jej córka urodziła i poprosiła o pomoc. Z ciężkim sercem się pożegnałyśmy, ale rozumiałyśmy sytuację.
Dzieci zaczęły szukać nowej opiekunki przez agencję. Ale wszystkie kandydatki jakoś nie budziły zaufania – za młode, za mało odpowiedzialne albo zbyt apatyczne. Miałam wrażenie, iż brano je dosłownie „z ulicy”.
I wtedy, przy wspólnej kolacji, zięć zaproponował, iż może… ja zostanę ich nową nianią. Z wynagrodzeniem! Mówił, iż zapłaci uczciwie, choćby lepiej niż poprzedniej pani. Odpowiedziałam od razu – oczywiście, iż się zaopiekuję wnukiem! To przecież przyjemność! Ale… dlaczego od razu mówić o pieniądzach? Przecież to mój wnuk. Jakie tu mogą być pieniądze?
Jego słowa bardzo mnie dotknęły. Czy wszystko musi być przeliczane na złotówki? Czy naprawdę relacje rodzinne muszą mieć swoją cenę?
Kocham swoją rodzinę i zawsze chcę pomagać, kiedy jest taka potrzeba. Ale nie dlatego, iż ktoś mi za to zapłaci – tylko dlatego, iż jestem matką i babcią.