Magdalena Warchala-Kopeć, dziennikarka katowickiego oddziału "Gazety Wyborczej", opisuje rosnący problem w polskich szkołach, którego rozwiązaniem miałby być powrót nauki zdalnej. Tym razem nie jest to niska temperatura w salach lekcyjnych, ani choćby kolejna pandemia. Chociaż to ostatnie, w pewnym sensie, tak.
Chorują na potęgę
Zauważyliście, jak wielu dorosłych ostatnio choruje? Wśród ludzi mi znanych jest zaledwie garstka dorosłych, którzy w ostatnim czasie nie przeszliby jakiejś infekcji. Wielu choruje właśnie teraz. A jeżeli nie oni, to ich partnerzy lub rodzice. Dzieci też chorują w tych tygodniach masowo, ale powrót nauki online, tego wynalazku z najgłębszych odmętów piekła, miałby ratować pełnoletnich. A dokładnie – nauczycieli.
Jak dowiadujemy się z tekstu Warchały-Kopeć, nauczyciele "chorują na potęgę". To duży problem, bo nie ma kto za nich brać zastępstw. Cytowana w artykule dyrektorka jednego z katowickich liceów rozkłada bezradnie ręce: "Radzimy sobie, jak możemy", "Jest ciężko".
Pierwsze szkoły na zdalnym
– Na mniej więcej 40 pracujących w szkole nauczycieli kilkunastu jest chorych – mówiła łódzkiej "Gazecie Wyborczej" Martyna Skalska z biura prasowego Urzędu Miejskiego w Łodzi. Tam XVIII Liceum Ogólnokształcące już wprowadziło na kilka dni nauczanie zdalne. Jak wyjaśniała Skalska, chodziło o zdrowie i bezpieczeństwo uczniów oraz innych nauczycieli. I zatrzymanie rozprzestrzeniania się infekcji. Od poniedziałku, 4 grudnia, uczniowie znów uczą się stacjonarnie.
Tego samego dnia jednak na naukę online przeszli uczniowie Zespołu Szkół nr 1 w Zgierzu. W tej szkole choruje 20 proc. nauczycieli. Pozostali pracują na dwa etaty, by zapewnić uczniom zastępstwa.
Nie ma kto uczyć
COVID, grypa, zwykłe przeziębienia. Infekcje nie biorą jeńców. Pozostałe szkoły radzą sobie na wszelkie dostępne im sposoby, traktując nauczanie zdalne jako ostateczność. Kilka zastępstw dziennie, odwoływane lekcje, łączone klasy – tak wygląda aktualnie rzeczywistość wielu polskich uczniów.
Jako dowód, proszę – przykładowy dzień lekcyjny w 8 klasie jednej z warszawskich podstawówek. Dwa zastępstwa, dwie odwołane lekcje z powodu nieobecności trzech nauczycieli. Do tego obowiązkowo sprawdzian i projekty do oddania.
"Mój dzisiejszy dzień (nie ma mnie w szkole) został zorganizowany tak: klasa 2b zwolniona (dwie lekcje), 3b zwolniona, 1c (wf zamiast polskiego), 1e zwolniona (na język niemiecki uczniowie czekają w bibliotece), 1a zwolniona (dwie lekcje). Gdyby dyrekcja mogła, wysłałaby ludzi na zastępstwa. Nie ma jednak nikogo wolnego, gdyż wszyscy pracują na dwa etaty (jak nie u nas, to w innej szkole)", pisze na swoim blogu Dariusz Chętkowski, polonista w liceum.
Problem niestety będzie narastał – z prozaicznego powodu. Brakuje nauczycieli. W samych Katowicach poszukiwanych jest w tej chwili około 600 nauczycieli, w ciągu jednego dnia (5 grudnia) na stronie śląskiego kuratorium pojawiło się 30 nowych ogłoszeń o pracy. W Wielkopolsce powstało właśnie Centrum Nauczania Zdalnego. Ma zatrudniać nauczycieli, którzy w razie problemów kadrowych mogliby przeprowadzać z uczniami różnych szkół lekcje zdalne.
Nieobecność nauczycieli a nauka zdalna
Czy choroba nauczycieli może być powodem wprowadzenia nauczania zdalnego? Przepisy Prawa oświatowego oraz rozporządzenia w sprawie BHP w szkole mówią, iż naukę w przedszkolu czy szkole można zawiesić na określony czas, jeśli:
wystąpi zagrożenie bezpieczeństwa uczniów w związku z organizacją i przebiegiem imprez ogólnopolskich lub międzynarodowych;
temperatura zewnętrzna lub w pomieszczeniach, w których są prowadzone zajęcia z uczniami, zagraża zdrowiu uczniów;
wystąpi zagrożenie związane z sytuacją epidemiologiczną lub inne nadzwyczajne zdarzenie zagrażające bezpieczeństwu lub zdrowiu uczniów.
W tych sytuacjach dyrektorzy placówek edukacyjnych lub opiekuńczo-wychowawczych mają obowiązek w ciągu trzech dni od zawieszenia zajęć wprowadzić nauczanie zdalne.
– Absencja chorobowa nauczycieli nie mieści się w żadnej z tych sytuacji, zatem nie widzę podstaw do przejścia szkoły na zajęcia zdalne jako rozwiązania problemu – powiedział "Dziennikowi Gazeta Prawna" dr Patryk Kuzior, adiunkt w Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej.