"Jak co roku we wrześniu rodzice poszukują dla swoich dzieci ciekawych zajęć pozalekcyjnych. Jedni skupiają się na pasji swojej pociechy, inni chcą ułatwić dziecku start w dorosłość. Bez względu na to, co dokładnie motywuje rodzica, jedno jest pewne – zapłacą za to niemałe pieniądze. Chodzi jednak o rozwój własnej pociechy, więc warto! Prawda?
Nie jestem jednak w stanie pojąć tego, co przy okazji robią niektórzy rodzice. Zapisują dziecko na zajęcia i twierdzą, iż chcą, by się czegoś wartościowego nauczyło. Jednocześnie jednak uczą jednej z najgorszych cech.
To nie tylko zły nawyk
Ostatnio córka poszła na pierwsze w tym roku szkolnym zejścia z angielskiego – trójka dzieci znacznie się spóźniła. Latem chodziła na warsztaty rolkowe. Mimo prośby, by przybyć i przygotować się wcześniej, większość regularnie korzystała ze 'studenckiego kwadransa'. W ubiegłych latach było nie inaczej. Dzieci notorycznie spóźniały się na akrobatykę, programowanie, szachy... I nie mówię tu o jednym spóźnieniu: 'bo był korek'. Nie chodzi także o gapowatość dzieci, ale o to, iż to rodzice nie dowożą swoich pociech na czas.
Jestem przerażona tym, jak dużo osób nie potrafi się zorganizować i wpada do sali 10-15 minut po rozpoczęciu zajęć. Co gorsza, spóźnialscy nie widzą w tym absolutnie nic złego. Zauważyłam, iż dzieciaki, a także ich rodzice, którzy robią to często, choćby nie przepraszają za zaistniałą sytuację. Bycie niepunktualnym aż tak wchodzi w krew? Naprawdę dla was to jest takie normalne?
Nauczyciel przychodzi na czas, ma opracowaną koncepcję zajęć, a wasza pociecha wpada zziajana, gdy inni są czymś już zajęci. Wchodzenie w trakcie zajęć przeszkadza zarówno prowadzącemu, jak i uczniom, którzy byli na czas.
Przecież w ten sposób uczycie swoje dzieci braku szacunku do innych ludzi. Jak nie potraficie się dobrze zorganizować, to może warto zredukować liczbę zajęć? Wyszłoby to wszystkim na dobre".