"Zanim zostałam mamą, nie miałam absolutnie świadomości, jak bardzo można kochać własne dziecko. Nie miałam pojęcia także, jak bardzo macierzyństwo mnie zmieni. Zosieńka jest naszym oczkiem w głowie, choć wiem, iż bywam nadopiekuńcza. W te wakacje zrozumiałam jednak, iż to już najwyższa pora odpuścić.
Ten niebezpieczny świat
Gdy zostałam mamą, zaczęłam wszędzie dostrzegać zagrożenia. To chyba jest dość normalne, iż troszczymy się o nasze dzieci. Nie chcemy, by wsadziły coś małego do buzi czy spadły ze schodów. Staramy się, by przestrzeń, w której funkcjonują, była bezpieczna. A gdy upadają i płaczą, zastanawiamy się, czy mogliśmy temu zapobiec.
Nie chcemy, by nasze pociechy cierpiały i płakały. Krążymy nad nimi nieustannie, by zapobiec każdej najdrobniejszej katastrofie. Sama świetnie wiem, iż czasem przesadzam. Ja w wieku Zosi miałam wiecznie strupy na kolanach i łokciach, ona choćby nie ma pojęcia, jaki to ból. Mimo to przez cały czas roztaczam ogromny parasol i chronię ją, wmawiając sobie, iż tak będzie lepiej. Tegoroczne wakacje uświadomiły mi jednak, iż moje dziecko tak naprawdę potrzebuje czegoś zupełnie innego.
Za wysoko, za daleko
Córka lubi się wspinać, choć oczywiście ja bym chciała, by tego nie robiła bez zabezpieczenia. Gdy mogę wybierać, to wolę tradycyjne ścianki wspinaczkowe z uprzężą niż place zabaw. Pewnego dnia córka jednak zobaczyła olbrzymią piramidę z liny zbrojonej i aż zaświeciły jej się oczy. 'Chodźmy na ten plac zabaw. Wejdę na samą górę' – zadeklarowała dumnie nasza 7-latka.
Ja oczywiście byłam przerażona, wieża miała z kilkanaście metrów. Była niesamowicie wysoka i absolutnie nie podobał mi się ten pomysł. Oczywiście walcząc z własną nadopiekuńczością, zacisnęłam zęby. Wciąż sobie powtarzam, iż chcę wychować pewną siebie córkę i nie mogę jej podcinać skrzydeł.
Nie przypomniało to jednak mozolnej wspinaczki. Wchodziła niezwykle zwinnie, gwałtownie przemieszczając się ku górze. Chyba robiła to jednak zbyt szybko, bo gdy była już całkiem wysoko, nagle straciła podparcie pod nogą. Zsunęła się kilka metrów w dół, próbując się czegoś złapać w locie. Zamarłam, czując ból, iż nie mogę absolutnie nic zrobić.
Zamarłam ze strachu
Córka przez moment nie ruszała się, wisząc na linach. Po chwili powoli i nieudolnie zeszła na dół ze łzami w oczach. 'Mamo, boli!' – szlochała, a ja od razu pomyślałam, iż to moja wina i trzeba było jej zabronić. Była cała, ale spadając, poobijała się i poobcierała o liny. Musiało mocno boleć, bo przez dłuższą chwilę szlochała w moich ramionach. Dawno nie widziałam jej w takim stanie. Gdy trochę się uspokoiła, zaproponowałam lody i powrót do domu.
Ona jednak spojrzała na mnie ze zdziwioną miną: 'Tylko najpierw wejdę na samą górę. Już wiem, gdzie popełniłam błąd'. Otarła łzy i zrobiła dokładnie, tak jak powiedziała. Tym razem wchodziła wolniej, pewniej stawiając stopy. Była taka dumna z siebie. Ja też byłam!
Ta sytuacja uświadomiła mi, iż gdyby to ode mnie to zależało, choćby bym nie pozwoliła jej wejść na wieżę, a potem drugi raz spróbować. Jednak nigdy nie dokonałaby tego, co sobie zaplanowała.
Zrozumiałam, iż powinnam być blisko nie po to, by chronić Zosię przed porażką, ale po to, by okazać jej wparcie, gdy upada, by mogła się podnieść jeszcze silniejsza".