Mój syn przyszedł ze szkoły trochę podekscytowany. Powiedział, iż pani ogłosiła coś ważnego przed świętami. Otóż w najbliższych dniach będą odbywać się roraty, a nauczyciel zapowiedział, iż każde dziecko, które pójdzie do kościoła, dostanie pochwałę z zachowania w dzienniku. Syn spojrzał na mnie z nadzieją, bo pochwała to dla niego coś wielkiego. A ja poczułam, jak robi mi się gorąco w środku.
Roraty w szkole i obietnica pochwały
Nie mam nic do rorat jako takich. Wiem, iż dla wielu rodzin to piękna tradycja, wstawanie o świcie, lampiony, wspólne przeżywanie adwentu. Tylko iż to się staje szkolną „akcją z nagrodą”. Pochwała z zachowania nie jest przecież prywatnym uśmiechem od pani, tylko wpisem do dokumentów ucznia. To sygnał, iż szkoła ocenia nie tylko to, jak dziecko się zachowuje na co dzień, ale też to, co robi poza nią, w dodatku w sferze wiary.
W klasie mojego syna są dzieci z różnych domów. Jedne chodzą do kościoła regularnie, inne rzadko, jeszcze inne wcale. I nagle pojawia się informacja: pójdziecie na roraty, będzie pochwała. Nie pójdziecie, pochwały nie będzie. Dla dzieci to prosty komunikat o tym, kto zasługuje na plus, a kto nie.
Świecka szkoła a nacisk na udział w roratach
Miałam wrażenie, iż posyłając syna do publicznej, świeckiej szkoły, wybieram miejsce neutralne. Takie, które nie stawia żadnej religii wyżej od innej i nie wiąże ocen z praktykami wiary. A tu nagle słyszę, iż zachowanie ma być nagradzane za udział w nabożeństwie.
I od razu pojawia się we mnie pytanie: co z dzieckiem, które nie pójdzie, bo nie chce albo nie może. Co z tym, które jest z rodziny niewierzącej. Co z tym, które wierzy inaczej. Ono ma mieć gorsze zachowanie, bo nie zjawi się na mszy o szóstej rano. Przecież to nie ma związku z tym, jak jest koleżeńskie, uczciwe, pomocne.
Nie chodzimy do kościoła i nie pójdziemy na roraty
U nas w domu do kościoła nie chodzimy. Nie z buntu, nie na pokaz. Po prostu tak żyjemy od lat. Rozmawiamy o wartościach, uczymy syna szacunku do ludzi i ich wyborów, tłumaczymy, iż wiara jest sprawą osobistą. I w tej sytuacji nie pójdę z nim na roraty tylko po to, żeby „zgarnął pochwałę”. Nie chcę, żeby uczył się, iż nagroda w szkole zależy od spełnienia religijnego warunku.
Powiedziałam mu spokojnie, iż rozumiem jego chęć dostania pochwały, ale roraty to nie coś, co robi się dla wpisu w dzienniku. Widziałam, iż zrobiło mu się przykro. I właśnie to boli najbardziej. Że szkoła postawiła nas w takiej sytuacji: albo idziesz, chociaż to nie twoja droga, albo zostajesz z poczuciem, iż jesteś gorszy.
Szczerze mówiąc, jestem oburzona. Wolałabym, żeby pochwały z zachowania były za to, co naprawdę buduje dzieci. Za pomoc koledze, za uczciwość, za radzenie sobie z emocjami, za dobre słowo w trudnej chwili. Roraty niech zostaną wyborem rodziny, a nie szkolnym konkursem z nagrodą. jeżeli teraz to przemilczymy, dzieci dostaną cichą lekcję, iż wartość człowieka mierzy się tym, gdzie pojawia się o świcie w grudniu. A ja chcę dla mojego syna szkoły, która tego nie robi.
Agata
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl


