O tym, iż polska szkoła potrzebuje rewolucji – bo już choćby nie reformy (tych w ostatnich latach było wiele, jedna gorsza od drugiej) – wiadomo nie od dziś. Wiele się zmienia, powstają alternatywne nurty w edukacji, coraz bardziej świadomi swoich praw są rodzice i sami uczniowie, nie brakuje ciekawych inicjatyw. Coraz więcej też nauczycieli, którzy do nauczania podchodzą z pasją i kreatywnymi pomysłami.
Cokolwiek by jednak nie mówić, większość polskich szkół przez cały czas wygląda właśnie tak jak na tym zdjęciu kartkówki zamieszczonym kilka lat temu w grupie Szkoła Minimalna.
Kartkówka z matematyki dla klasy IV. Wiecie, tej klasy, kiedy maluchy z bezpieczeństwa jednej sali lekcyjnej i jednego nauczyciela, trafiają do systemu, który od pierwszego wrześniowego dnia zaczyna je mielić niczym maszynka do mięsa. Różne sale, różni nauczyciele, różne wymagania, stres, nacisk, koniec dzieciństwa.
Patrząc na odpowiedzi ucznia, można stwierdzić: ot, nie nauczyło się dziecko. Ale jeżeli przyjrzycie się bliżej, zobaczycie, jak w miarę rozwiązywania zadań rosła w nim frustracja: zaczyna się od pytajników, dochodzą chmurki z wpisanymi: nie wiem, nie pamiętam, a w końcu: AAA!, WRRRRR!
I to właśnie frustracja jest dominującym uczuciem dzieci, które w machinie polskiego systemu oświaty są niczym innym jak trybikami.
Jak czytamy w komentarzu do zdjęcia: kartkówka była niezapowiedziana, a oceny nie można poprawić. Dziecko czuje się, jakby podcięto mu skrzydła: jest głodne wiedzy, chciałoby rozumieć, ale sposób tłumaczenia materiału na lekcjach tego mu uniemożliwia.
Musi uczyć się w domu. Rodzic musi przy nim siedzieć i przerabiać materiał z lekcji ponownie. Wyjaśniać. "Właściwie to już edukacja domowa" – pisze autorka postu w grupie Szkoła Minimalna.
Brzmi znajomo? Oczywiście, to rzeczywistość każdego z nas, rodziców dzieci uczęszczających do szkół państwowych. Pół biedy pierwsze klasy, ale im dalej, tym trudniej. Wtedy wchodzą korepetycje, a my sięgamy coraz głębiej i głębiej do kieszeni, by nasze dzieci mogłyby nauczyć się w swoim wolnym czasie tego, co powinny przyswajać w szkole.
A co na to nauczyciele? "Ma się uczyć w domu, może chodzić na wyrównawcze". To smutne, ale trudno wyobrazić sobie, iż kiedykolwiek się to w szkołach publicznych zmieni.
Politycy, którzy najprawdopodobniej utworzą nowy rząd, zapowiadali rezygnację z prac domowych. To już nie podoba się części rodziców (no ale jak to, to jak sprawdzić, czy się uczy?) i nauczycieli (halo, podstawa programowa jest tak przeładowana, iż bez zadań nie da rady!).
Trochę jest też tak, iż przywykliśmy: tak zawsze było, tak widać musi być. Na szczęście ludzi próbujących zmienić ten system od środka jest coraz więcej, a im więcej będziemy o tym mówić, tym większe szanse, iż szkoła zamiast frustracji, będzie dawać dzieciom euforia z odkrywania świata. Nie wolno nam się poddawać.