Kiedy mój mąż pracował na platformach naftowych w Algarve, urodziłam dziecko i skłamałam, twierdząc, iż to on jest ojcem, nie przewidując, jakie konsekwencje to przyniesie.
Tajemnica, która trwała całe życie.
Pani Anno, naprawdę nie macie z João dzieci? zapytała sąsiadka Graça, pochylając się nad płotem.
Ściskając pusty wiadro, spuściłam wzrok.
Bóg tak chciał odpowiedziałam cicho, starając się brzmieć stanowczo.
Nienawidziłam takich rozmów. Gdy w wiosce ktoś zaczynał mówić o potomstwie, w środku mnie ściskało się coś, jakby mokry szmat rozciskał. W naszej małej społeczności tematy kręciły się zawsze wokół dwóch spraw plonów i dzieci. Ten rok przyniósł obfite zbiory, ale o dzieciach
Czasem, nocą, siadałam na progu starego domu i patrzyłam na zachód słońca, rozmyślając o mężu. João już od półtora roku pracował w Algarve, wydobywając ropę, żebyśmy mieli nie tylko ziemniaki z ogródka. Gdy odjeżdżał, całowałam jego ogolone policzki i szeptałam:
Wróć szybko.
On odwzajemniał się krzywym uśmiechem i mówił:
Oczywiście, Aninko. Nie zauważysz nawet, iż mnie nie ma.
Jednak czas płynął żałośnie wolno. W wieku trzydziestu lat czułam się, jakbym nosiła cały świat na barkach, zwłaszcza gdy sąsiedzkie dzieci biegały i harcowały wokół mnie. Maria po prawej właśnie przywitała trzecie dziecko, Teresa po lewej oczekiwała bliźniaków. Ja zajmowałam się jedynie polikami, udając, iż to wystarczy.
João i ja usiłowaliśmy przez lata mieć potomka, ale los miał inne plany.
Tej nocy nastąpiła prawdziwa burza. Deszcz uderzał w dach tak mocno, iż zdawało się, iż go przebił. Obudziły mnie dziwne odgłosy. Najpierw pomyślałam o kocie, potem usłyszałam przeraźliwy, dziecięcy płacz.
Otworzyłam drzwi i zamarłam.
Tuż przy wejściu, w małym chusteczce, ktoś płakał i wyrywał się w szale.
Boże mój wydałam z siebie westchnienie, podnosząc niemowlę do ramion.
To był noworodek chłopiec nie starszy niż cztery miesiące. Twarz miał czerwoną od płaczu, oczy przymknięte, małe pięści ściśnięte. Obok leżał stary, przemoczony pluszowy miś.
Przycisnęłam go do serca, czując, jak serce bije dziko.
Spokojnie, maleńki, spokojnie wyszeptałam.
Rano pobiegłam do lekarza Nicolaua, naszego lekarza rodzinnego, który znał nasze trudności z poczęciem.
Anno, czy naprawdę chcesz tak postąpić? zapytał, kiwając głową, nie osądzając, a jedynie rozumiejąc.
Nicolau, pomóż mi załatwić papierki Niech wszyscy myślą, iż to nasze dziecko. João nigdy się nie dowie, jest tak daleko
A twoja sumienie?
Moje sumienie nie daje mi spokoju bez dziecka odparłam gorzką nutą.
Pięć miesięcy przeszło niczym mrugnięcie.
Mały, którego nazwałam Miguel, rósł w zawrotnym tempie. Mrugał, przewracał się, uśmiechał. Kiedy śmiał się, pojawiała mu się dołeczka przy prawym policzku.
Czekałam na powrót João, przygotowując się do jego przyjazdu jak do najważniejszego wydarzenia w życiu. Sprzątałam dom gruntownie, piekłam jego ulubione ciasta z kapustą i wieszałam nowe zasłony.
Kiedy usłyszałam jego głos na podwórku, nogi niemal mnie opuściły.
Aninko!
Wszedł do domu opalony, szczupły, ale taki sam jak zawsze.
A kto tu jest? zatrzymał się przy kołysce, patrząc na Miguela.
Chłopiec otworzył oczy i promienny uśmiech odsłonił małą dołeczkę.
João To nasz syn rzekłam, starając się opanować drżenie w głosie. Dowiedziałam się o ciąży po twoim wyjeździe. Dziecko przyszło na świat przedwcześnie Przepraszam, iż nie powiedziałam od razu. Bałam się.
João milczał długo, po czym nagle się uśmiechnął.
Nasz syn?… Aninko wziął mnie w ramiona i obrócił po pokoju.
Miguel wybuchł śmiechem, obserwując nas, a ja nie mogłam powstrzymać łez nie wiedząc, czy z radości, czy z lęku.
Lata mijały.
João znalazł pracę w lokalnym tartaku, by nie musieć znów wyjeżdżać. Uwielbiał dziecko. Budowali razem budki dla ptaków, naprawiali starą motorówkę i chodzili na ryby.
Jednak im większy stawał się Miguel, tym częściej João spoglądał na niego z niepokojem.
Najbardziej uwidoczniło się to, gdy chłopiec skończył dwunastu lat.
Aninko powiedział zamyślony przy kolacji, patrząc na syna. Dlaczego jest taki opalony? Nasza rodzina zawsze była jasna
Kubek zadrżał w moich dłoniach.
Pewnie wziął po wujku Pedro. Pamiętasz mojego kuzyna?
Tak może skinął João, ale od tej chwili obserwował Miguela uważniej niż dotąd.
Strach w sercu rósł z każdym rokiem.
Gdy Miguel miał piętnaście, poważnie zachorował. Trzy dni z wysoką gorączką. João chciał zabrać go do szpitala w Lizbonie, ale lekarz odradzał podróż mogła być niebezpieczna.
Nie opuściłam go ani na chwilę.
W głowie kłębiły się straszne myśli: a co gdy potrzebna będzie transfuzja? Czy lekarze zapytają o choroby dziedziczne?
Na szczęście wszystko się udało. Czwartego dnia Miguel otworzył oczy i poprosił o wodę.
Wtedy zrozumiałam nie ma znaczenia, jaka krew płynie w jego żyłach. Jestem naprawdę jego matką.
Kiedy mój syn skończył dwadzieścia pięć lat, nie mogłam dłużej ukrywać prawdy.
Podczas kolacji, przy całej rodzinie, drżącymi rękami, w końcu przemówiłam.
Muszę wam coś wyznać
Wszyscy wstrzymali oddech.
Pewnej burzliwej nocy, dwadzieścia pięć lat temu każde słowo kosztowało mnie wysiłkiem. Znalałam dziecko przy drzwiach domu.
Opowiedziałam całą historię.
João wstał tak szybko, iż krzesło przewróciło się.
Dwadzieścia pięć lat mruknął. Dwadzieścia pięć lat kłamstw?
Wyszedł ze złością.
A Miguel
Mamo powiedział nagle. Co to ma znaczenie, skąd przyszedłem? Jesteś moją matką. Zawsze nią byłaś.
Płakałam bez zahamowań.
João wrócił wieczorem.
Usiadł obok mnie na schodach i długo milczał.
Pamiętasz, jak prawie się utopił w dwunastu? Jak zawsze miał dobre oceny? Jak posłaliśmy go na służbę wojskową?
Skinęłam głową.
Nieważne, jak trafił pod nasz dach. Ważne, iż jest naszym synem.
Znowu łzy popłynęły po policzkach.
Rano życie toczyło się dalej tym razem bez tajemnic. Bo to nie krew tworzy rodzinę. To miłość łączy ludzi.
