Sposobów na wakacyjny zarobek jest sporo. Można pomagać rodzicom w ogrodzie, wyprowadzać na spacer psa sąsiadki, sprzedawać lemoniadę lub wystawić zabawki i ubrania na osiedlowym ryneczku. Dzieci z naszego osiedla nie próżnują. Drewniana ławeczka, a na niej duży, szklany dzbanek z lemoniadą pojawiły się na jednym z chodników. Podziwiam odwagę i kreatywność.
Lemoniady?
– Kupi pani lemoniadę za dwa złote? – usłyszałam od chłopca, w którego oczach zobaczyłam nadzieję mieszającą się z niepewnością. Przecież nie mogłabym odmówić. Ci chłopcy wyglądali naprawdę uroczo. Było ich trzech, mieli na moje oko nie więcej jak 9 lat. Jeden zagadywał przechodniów, drugi stał "za barem", a trzeci zajmował się funduszami.
Zaczepiali każdego, kto przechodził w pobliżu. Uśmiechy nie schodziły im z twarzy, co napędzało biznes. Ludzie kupowali, a oni wciąż do dzbanka nalewali wodę (całą zgrzewkę przyniósł tata jednego z nich), wrzucali plastry cytryny i wsypywali cukier. Kolejnego dnia pojawiła się też świeża mięta. Pomysł petarda. Dopracowany w każdym szczególe. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku, perfekcyjnie.
A skąd cukier?
Wieczorem przeglądając media społecznościowe, zobaczyłam na osiedlowej grupie wpis: "Trzech mieszkańców naszego osiedla sprzedaje lemoniadę. Dla mnie to bardziej woda z cukrem, ale inicjatywa super. Chciałam jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Fajnie byłoby, gdyby rodzice kupili dzieciom cukier w Biedronce. Dzieciaki biorą saszetki cukru z Żabki, a chcę zaznaczyć, iż ten cukier nie jest darmowy".
Najpierw wybuchnęłam śmiechem. Potem pomyślałam: "Ale zaradne chłopaki", a dopiero w następnej kolejności zaczęłam się zastanawiać, czy te dzieciaki wiedzą, iż wynoszenie saszetek cukru z Żabki tak naprawdę nie jest dobrym posunięciem?
Przypuszczam, iż chłopcy nie mieli złych intencji i nie sądzili, iż wizyta w Żabce jest czymś niestosownym. Trzeba przyznać, iż wykazali się pomysłowością i kreatywnością. Teraz wiem, iż stoisko domowej lemoniady nie bez powodu stanęło w sąsiedztwie osiedlowej Żabki. Było blisko na "zakupy". W każdej chwili można było podskoczyć po cukier, oczywiście ten darmowy, co by za dużo nie wydawać.
Nie mamy jednak 100 proc. pewności, iż chłopcy nie wiedzieli, iż ich postępowanie nie należy do najlepszych. Być może przeszło im przez myśl, iż zamiast wynosić saszetki cukru z Żabki, powinni kupić jego kilogramowe opakowanie. To nie były niczego nieświadome i błądzące we mgle przedszkolaki, a uczniowie drugiej, trzeciej klasy szkoły podstawowej, którzy postanowili spróbować sił i założyli własny biznes.
Upalne dni i serdeczność sąsiadów były motorem napędowym. Kupowaliśmy, wrzucaliśmy po dwa złote do papierowego kubeczka, a oni przygotowywali lemoniadę jedną za drugą. Wpadali do Żabki i z saszetkami cukru zaciśniętymi w dłoni wypadali z niej jak z procy.
Starsze panie głaskały po główkach, mamy podziwiały kreatywność, a tatusiowie przybijali piątkę. Mieszkańcy osiedla byli pod wrażeniem, bo nie byli świadomi, skąd pochodzi cukier, który znajduje się w świeżo przygotowanej lemoniadzie. Przypuszczam, iż gdyby wiedzieli, iż nie jest zdobyty "na legalu", przegoniliby małych delikwentów.