Dzieci mają dość tempa nauki – nauczyciele nie zwalniają choćby w czerwcu
"Polonistka mojej córki postawiła sprawę jasno: 'Na moich lekcjach uczymy się do samego końca'. I nie byłoby w tym nic złego – gdyby nie to, iż moja córka ma już zwyczajnie dość.
Nie chodzi o brak szacunku do nauki. Przeciwnie, to dziewczyna ambitna, obowiązkowa, zawsze przygotowana. Ale z każdym dniem widzę, jak opada z sił. Wraca ze szkoły i mówi: 'Mamo, czemu w czerwcu muszę być tak samo skupiona przy tablicy, jak w październiku? Czemu nie możemy trochę zwolnić?'.
Bo u niej w klasie przez cały czas trzeba wstawać do odpowiedzi, analizować teksty, interpretować wiersze, zgłaszać się, brać udział w dyskusji. Udział w lekcji to nie formalność – to prawdziwe, intensywne uczestnictwo. I znów – nie mam nic przeciwko dobrej lekcji. Ale naprawdę, czy wszystko musi się odbywać z taką samą intensywnością, jakby to był środek roku?
Rozumiem nauczycielkę. Widzę jej zaangażowanie i chęć wykorzystania każdego dnia. Ale z perspektywy rodzica widzę też uczniów, którzy są na granicy zmęczenia. Dzieci, które dały z siebie wszystko przez dziewięć miesięcy, a teraz bardzo potrzebują chwili oddechu – także psychicznego. I nie chodzi o to, żeby te ostatnie dni zamienić w kino i gry planszowe. Chodzi o ton, o atmosferę, o zgodę na to, iż czerwiec może wyglądać inaczej, ale przez cały czas być wartościowy.
Są nauczyciele, którzy ten czas wykorzystują na podsumowania, wspólne rozmowy, projekty, które pozwalają uczniom przetworzyć to, czego się nauczyli. Uczą refleksji, a nie tylko obecności przy tablicy. I to, moim zdaniem, też jest dobra edukacja.
Moja córka bardzo lubi język polski. Ale teraz mówi, iż nie może już patrzeć na szkolny plan lekcji. Nie chcę, by w przyszłości kojarzyła naukę tylko z napięciem, z obowiązkiem do ostatniego dzwonka. Chciałabym, żeby szkoła dawała też przykład mądrego gospodarowania siłami i pokazania dzieciom, iż warto też umieć się zatrzymać".