Rodzice mojego męża są bogaci, ale odmówili pomocy z wkładem na mieszkanie: takie dziadkowie są dziecku niepotrzebni.
Mój mąż, Marek, pochodzi z zamożnej rodziny. Mieszkają w dużym domu w centrum Warszawy, mają kilka samochodów i regularnie wyjeżdżają na wakacje za granicę. Ja wychowałam się w skromnej rodzinie w małym miasteczku pod Krakowem. Gdy poznaliśmy się z Markiem i postanowiliśmy wziąć ślub, nasze różne korzenie nie miały znaczenia. Byliśmy młodzi, zakochani i chcieliśmy budować życie na własnych zasadach. Oczywiście, nie odmówilibyśmy pomocy od bliskich, gdyby została nam ofiarowana opowiada Kinga.
Z Markiem od dawna marzyliśmy o własnym mieszkaniu. Zmęczyły nas już wynajmowane kawalerki, gdzie zawsze coś się sypie tapety odklejają się od ścian, kran cieknie, a właściciele tylko czekają, aż się wyprowadzimy. Rodzice Marka wiedzieli o naszych trudnościach, ale zachowywali się, jakby ich nie dostrzegali. Widać było, iż mają pieniądze mogliby pomóc, gdyby chcieli. Ale chęci, jak się okazało, nie mieli.
Moi rodzice mieszkają daleko, na wsi pod Krakowem. Ich zarobki są skromne, więc nigdy nie oczekiwałam od nich wsparcia. Rodzice Marka są w tym samym mieście, ale po ślubie postanowiliśmy nie mieszkać z nimi chcieliśmy być niezależni. Wynajmowaliśmy mieszkanie, harowaliśmy od świtu do nocy, rezygnując z urlopów, by tylko uzbierać na własny kąt. Rodzice Marka wiedzieli o tym, ale woleli trzymać się z boku.
Pewnego razu odwiedziliśmy ich. Teściowa, jak zwykle, zaczęła wypytywać, kiedy wreszcie zostanie babcią. Postanowiłam rzucić delikatną aluzję:
O dziecku pomyślimy, gdy będziemy mieli własne mieszkanie. Na razie nie mamy choćby pieniędzy na wkład własny.
Teściowa tylko wzruszyła ramionami ze współczuciem, nie mówiąc ani słowa. Jej wzrok był pusty, jakby moje słowa rozpłynęły się w powietrzu.
Po kilku miesiącach okazało się, iż jestem w ciąży. Ta wiadomość wywróciła nasze życie do góry nogami. Powiedzieliśmy rodzicom Marka, iż spodziewamy się dziecka. Byli zachwyceni, gratulowali nam, planowali, jak będą opiekować się wnukiem. Postanowiłam być szczera i zapytałam, czy nie mogliby choć trochę pomóc z wkładem na mieszkanie. Przecież dziecku tak ważne jest, by dorastać we własnym domu.
Ale twarz teściowej nagle stwardniała. Odrzekła zimno, iż nie mają wolnych pieniędzy i nic nie mogą zrobić. To było kłamstwo! Jeszcze dzień wcześniej teść chwalił się Markowi, iż planuje kupić nowe auto terenowe. Wychodzi na to, iż na samochód pieniądze są, a na mieszkanie dla syna i przyszłego wnuka nie.
Starałam się zachować spokój, ale w środku kipiał we mnie gniew i ból. Marzenie o własnym mieszkaniu, w którym moglibyśmy wychowywać dziecko, rozwiało się na naszych oczach. Pogodziłam się z myślą, iż przez cały czas będziemy się tłoczyć w wynajętej kawalerce.