Jakub Majmurek: Wasza wystawa One Man Does Not Rule a Nation, pokazywana w szczecińskiej Trafostacji Sztuki, opowiada historię relacji między PRL a Ghaną w latach 60., wychodząc od pomnika Kwame Nkrumaha w Winnebie, który został zaprojektowany przez polską artystkę Alinę Ślesińską. Co było na początku: historia Ślesińskiej i jej pomnika czy zainteresowanie relacjami Polski Ludowej z wyzwalającą się z kolonializmu Ghaną?
Janek Simon: Na początku było zaproszenie na biennale w Lublanie w 2023 roku, które otrzymaliśmy od artysty z Ghany, Ibrahima Mahamy. Tematem wystaw była wymiana między Europą Wschodnią – ze szczególnym uwzględnieniem Jugosławii – a Afryką.
Ja wcześniej zajmowałem się podobnymi rzeczami, razem z Maxem zrobiliśmy wystawę Sklep polsko-indyjski, badającą różne wymiary relacji między PRL a Indiami. Ponieważ kurator w Lublanie pochodził z Ghany, zaczęliśmy się bliżej przyglądać temu państwu. Przypomniała nam się historia pomnika Ślesińskiej, na którą trafiliśmy przy okazji przygotowanej przez Ewę Toniak retrospektywnej wystawy artystki w Zachęcie w 2007 roku. Podczas wyjazdu do Ghany zobaczyliśmy, jak wiele rzeczy tam jest do zbadania i postanowiliśmy zrobić szerszy projekt, nie skupiać się wyłącznie na pomniku.
Max Cegielski: Ten kontekst Lublany i szerzej byłej Jugosławii jest bardzo istotny dla naszego projektu. To w Belgradzie w 1962 roku zostaje oficjalnie podpisany dokument o utworzeniu Ruchu Państw Niezaangażowanych – choć on ma swoje korzenie na konferencji w Bandungu w Indonezji w 1955 roku – a Nkrumah był jednym z jego sygnatariuszy.
Biennale w Lublanie było jednym z najstarszych w Bloku Wschodnim – w 2025 roku będzie obchodzić 70. rocznicę – a ze względu na pozycję socjalistycznej Jugosławii w krajach, które dziś nazywamy państwami Globalnego Południa, stało się miejscem spotkania Wschodu i Zachodu z Południem. Artyści z dwóch stron żelaznej kurtyny spotykali się tam z artystami z Egiptu, Afryki Subsaharyjskiej czy Ameryki Łacińskiej.
W 2023 roku Biennale zaprosiło wybitnego artystę z Ghany jako kuratora, który stworzył bardzo różnorodną wystawę – my z Jankiem byliśmy tam przedstawicielami białej mniejszości. Wiele prac było poświęconych relacjom Północ-Południe, wielkim projektom modernizacyjnym z lat 60. i 70., podobnie jak my wielu artystów pracowało na archiwach, odwołując się do zapomnianych, a wartych dziś przypomnienia historii międzynarodowej współpracy.
Wracając do twojego pytania: punktem wyjścia była dla nas Ghana, ale okazała się tak interesująca także ze względu na wątek Ślesińskiej i jej monumentalnego pomnika Nkrumaha.
W jaki sposób Ślesińska trafia do Ghany i jak dostaje zamówienie na pomnik jej przywódcy?
J.S.: Tego dokładnie nie wiemy, nie udało się nam znaleźć dokumentu, który potwierdzałby na 100 procent, jak do tego doszło. Przypuszczamy, iż stało się to za sprawą współpracy, jaka od końca lat 50. miała miejsce między Ghaną a PRL. W Ghanie pracowali polscy architekci, Nkrumahowi doradzali Polscy ekonomiści – może ktoś z nich pokazał mu prace Ślesińskiej?
M.C.: Relacje Polski z Ghaną zaczynają się od początku jej niepodległości, w 1957 roku. Na wystawie pokazujemy zdjęcia Witolda Chromińskiego, mieszkańca Szczecina, który popłynął tam w 1957 roku pierwszym statkiem Polskiej Żeglugi Morskiej, wiozącym polski cement. Bardzo gwałtownie w Akrze powstaje polska placówka dyplomatyczna, od początku lat 60. pojawia się tam bardzo wielu polskich specjalistów.
Są wybitni architekci jak Jacek Chyrosz i Stanisław Rymaszewski, którzy wspólnie zaprojektowali pawilony na tereny Międzynarodowych Targów Handlowych w Akrze, ale także wielu mniej znanych inżynierów architektury. W Ghanie powstaje polska cukrownia, przy jej budowie pracuje wielu Polaków. Przyjeżdżają też polscy naukowcy. Szkolnictwo wyższe istniało w Ghanie jeszcze przed uzyskaniem niepodległości, gdy kraj był kolonią brytyjską, Nkrumah je rozwija, Polscy wykładowcy pracują na uniwersytetach w Akrze i Kumasi, dwóch największych w kraju, wykładają też w Instytucie Ideologicznym Kwame Nkrumaha w Winnebie, przed którym stanął pomnik Ślesińskiej.
Ślesińska jako rzeźbiarka tworzyła też swoje Propozycje dla architektury, więc polscy architekci w Ghanie mogli o niej słyszeć. Z drugiej strony, ona otrzymuje zaproszenie do Ghany w 1963 roku, gdy jest już po wystawach w Paryżu, Londynie i Waszyngtonie. Nkrumah odwiedził też Polskę w 1962 roku.
Mógł się wtedy spotkać ze Ślesińską?
M.C.: Tak twierdzi jedno z naszych źródeł. Nie ma jednak żadnego dokumentu, żadnego zdjęcia potwierdzającego to spotkanie. Nkrumah odwiedza wtedy Nową Hutę, krakowską starówkę i muzeum w Oświęcimiu – władze pokazywały je wtedy chyba wszystkim odwiedzającym Polskę zagranicznym przywódcom – ale oprócz tego przy okazji wizyty dochodziło do wielu sytuacji nieoficjalnych. Nie można więc wykluczyć, iż doszło do spotkania ze Ślesińską.
Jak polskie środowisko artystyczne postrzegało pracę Ślesińskiej w Ghanie? Z wystawy można odnieść wrażenie, iż nie najlepiej, pojawiały się choćby zarzuty, iż artystka brata się z „komunistycznym watażką”.
M.C.: Gdy już po powrocie z Ghany Ślesińska ma w 1966 roku dużą, retrospektywną wystawę w Zachęcie, to Jerzy Stajuda w recenzji we „Współczesności” wręcz ją wyśmiewa i pisze ironicznie – wyraźnie odnosząc się do ghańskiego epizodu – iż to artystka, „której za chwilę zlecą budowanie piramidy”. Kpi sobie z jej „hollywoodzkiego życiorysu”.
Wiesław Borowski, współzałożyciel i jeden z filarów Galerii Foksal, który przyjaźnił się ze Ślesińską, powiedział nam, iż praca w Ghanie była bardzo źle widziana w środowisku.
Z drugiej strony Borowski rozumie, czemu ona tam pojechała. Ślesińska jako rzeźbiarka tworzy propozycje dla architektury, pragnie ich realizacji w wielkiej skali. Nagle dostaje zaproszenie z Afryki, kontynentu, który w latach 60. postrzegany jest jako przestrzeń wielkich możliwości, miejsce, gdzie sztuka może pomagać w budowie nowych społeczeństw. Pod koniec lat 70. Ślesicka wyjeżdża też do Kijowa. W listach do córek pisze, iż to Związek Radziecki może stać się teraz przestrzenią, gdzie będzie mogła realizować swoje pomysły. Wyraźnie szuka dla siebie politycznego sponsora, który pozwoli jej urzeczywistnić bardzo ambitne wizje.
Tymczasem polska awangarda lat 60. tworzy w strukturach finansowanych przez państwo, bo inne w latach 60. w zasadzie nie istnieją, a jednocześnie stara odcinać się od polityki. Więc decyzja artystki angażującej się we współpracę z rządem Ghany wywołuje negatywne oceny.
Można się też zastanawiać, czy za negatywnymi reakcjami nie stała po prostu zazdrość. Propozycja z Ghany przychodzi po sukcesach Ślesińskiej na Zachodzie, była też bardzo atrakcyjna finansowo jak na realia PRL Gomułki.
J.S.: Ja w tych negatywnych reakcjach na pracę Ślesińskiej w Ghanie widzę też pewien ukryty patriarchalny ton. Tak jakby decydentom świata sztuki nie podobało się to, iż kobieta buduje pomniki, robi międzynarodową karierę.
Pytanie, na które nie ma łatwej odpowiedzi, brzmi: dlaczego po bardzo błyskotliwych początkach kariera artystyczna Ślesińskiej nagle się załamała? W Ghanie słyszeliśmy opinię – tak twierdził np. profesor Karî’kachä Seid’ou z Uniwersytetu w Kumasi, wychowawca kilku pokoleń ghańskich artystów – iż międzynarodowy świat sztuki bardzo źle przyjął jej współpracę z Nkrumahem. I faktycznie, wiele poszlak wskazuje, iż tak mogło być.
Co byłoby głęboko niesprawiedliwe. Bo jednak ostatecznie uważam, iż historyczna ocena Nkrumaha – przy wszystkich jego błędach – wypada raczej pozytywnie, to naprawdę jeden z najwybitniejszych afrykańskich przywódców XX wieku.
Jak sama Ślesińska oceniała swoje doświadczenie w Ghanie?
J.S.: Znów jest to coś, co musimy odtwarzać na podstawie strzępków informacji. Wiemy, iż między nią a Nkrumahem w pewnym momencie doszło do konfliktu. Znaleźliśmy dokument, z którego wynikało, iż miała zostać wydalona z Ghany. Do tego jednak, jak wiemy, nie doszło, a Ślesińska ukończyła pracę nad pomnikiem.
Ona miała w Ghanie dobre warunki – dostała swój bungalow, służbę i kierowcę. Jednocześnie zapadła w trakcie pobytu na malarię i przeszła ją dość ciężko – co mogło być później źródłem jej kryzysów zdrowia psychicznego.
W listach z Ghany do domu Ślesińska pisze, iż chcą ją tu otruć, iż jakiś czarownik próbuje ją zabić. Więc choć teoretycznie miała tam dobre warunki do pracy, to nie było do tej pracy dobrej atmosfery. A projekt, jaki sobie zamierzyła, był bardzo trudny. Pomnik miał mieć formę mierzącego 25 metrów miecza, postawionego na sztorcu, głownia przedstawiała głowę Nkrumaha. Mamy więc wysoki monumentalny obiekt, postawiony na wąskiej podstawie, w dodatku blisko morza – to było spore inżynieryjne wyzwanie.
M.C.: Dodajmy, iż warunki, jakie miała w Ghanie Ślesińska, były standardem dla pracujących tam zarówno wschodnich, jak i zachodnich specjalistów. Widać to choćby na nakręconym przez jednego z pracujących tam polskich inżynierów amatorskim filmie, który pokazujemy na wystawie.
Od inżyniera czy doradcy gospodarczego Ślesińską odróżniało jednak to, iż ona pracowała bezpośrednio z Nkrumahem, który pozował jej przy pracach nad pomnikiem. Dlatego np. towarzyszyła jej ochrona – jesteśmy dwa lata przed zamachem wojskowym, który obali Nkrumaha i prowadzące do niego napięcia są już odczuwalne.
Ghana wywarła jakiś wpływ na późniejszą twórczość Ślesickiej?
M.C.: W ostatnich latach przed śmiercią w 1994 roku Ślesińska namalowała kilka obrazów i można w nich dostrzec inspirację Afryką.
J.S.: Kolory czy motywy tronów wodzowskich są wybitnie stamtąd.
M.C.: W katalogu wystawy z 1966 roku możemy przeczytać, iż pokazywane były na niej obrazy z Ghany, ale ani obrazy, ani choćby ich kolorowe zdjęcia się nie zachowały.
Natomiast Ślesińska bez wątpienia była raczej rozczarowana swoim pobytem w Ghanie. Przede wszystkim dlatego, iż liczyła, iż zrobi tam więcej. Chciała np. postawić podobny pomnik w formie miecza tylko nie w Winnebie, ale w stolicy kraju, w Akrze. Zgodnie z jej planami pomnik miał stanąć na wielopoziomowym skrzyżowaniu, rzeźba łączyłaby się z urbanistyką i rozwiązaniami komunikacyjnymi.
Jak twierdziła Ślesińska, ruszyły choćby rozmowy z brytyjską firmą projektowo-budowlaną Arup, która miała się zająć realizacją jej projektu w Akrze. Skontaktowaliśmy się z nimi, ale w archiwum firmy nie zachował się żaden ślad korespondencji w tej sprawie.
Poza wspomnianymi zdjęciami i filmami udało się wam dotrzeć do jakichś innych relacji polskich specjalistów pracujących w tym czasie w Ghanie?
M.C.: Wiele takich relacji można znaleźć w publikacji Polacy w Nigerii. Tytuł jest mylący, bo są tam też wspomnienia Polaków pracujących w Ghanie: lekarzy, inżynierów, leśników – bo jednym z eksportowych przemysłów Ghany był niestety przemysł drzewny i PRL wysyłał tam specjalistów od wycinki. W tej publikacji pojawia się np. postać inżyniera Bohdana Wnętrzewskiego, który współpracował ze Ślesińską przy realizacji pomnika w Winnebie od strony technicznej.
Nam zależało na pokazaniu tego kontekstu. Dlatego w części wystawy zatytułowanej Socjalistyczna globalizacja pokazujemy wspaniale wydawany magazyn „Architektura”, który pokazywał dokonania Chyrosza i Romaszewskiego czy drukował plany budowanych przez Polaków fabryk w Ghanie.
PRL promuje współprace z wychodzącą z kolonializmu Afryką, jaki towarzyszy jej oficjalny dyskurs?
J.S.: Dla mnie bardziej interesujące jest to, jak Polska lat 60. przedstawia się Afryce, jaki wizerunek na kontynencie próbuje budować. Pod tym względem niezwykle interesujące jest wydawane po angielsku i francusku, skierowane do afrykańskich i azjatyckich czytelników, pismo „The Polish Review”, które też pokazujemy na wystawie.
Co bardzo charakterystyczne, tam prawie w ogóle nie ma polityki. Jest polska kultura wysoka, są zdjęcia fabryk, jest Nowa Huta, ale nie ma polityki – równie dobrze to mogłoby być pismo reklamujące Austrię czy inny kraj Europy Zachodniej. Polska przedstawia się tam jako kraj nie tyle socjalistyczny, ile przede wszystkim nowoczesny. Co pokazuje, iż kooperacja z tzw. Globalnym Południem jednak była postrzegana w PRL przede wszystkim w gospodarczych kategoriach. Chodziło o to, by sprzedać polską cukrownię, a nie o wpływ ideologiczny.
M.C.: Jedyne polityczne hasło, jakie się tam pojawia, jest takie, iż Polska nigdy nie miała kolonii. To jest nieustannie podkreślane i przypominane. To było też ważne dla elit państw wychodzących z kolonializmu, dla których ekonomiści związani z Polską Szkołą Rozwoju Kaleckiego czy polscy inżynierowie byli atrakcyjni jako przedstawiciele państwa, które było nowoczesne, ale nie było uwikłane w kolonializm. Także w „The Economist”, w tekście z lat 60., do którego dotarliśmy, dziennikarze piszą z uznaniem o polskiej obecności gospodarczej w Afryce, źródeł jej sukcesu upatrują w tym, iż po pierwsze „Polacy nie są dogmatycznymi socjalistami”, a po drugie ich stosunek do miejscowej ludności „nie jest podszyty kolonialną ideologią rasizmu”.
Nie chcę powiedzieć, iż Polacy byli wolni od rasizmu. Ale nie mieli np. bagażu brytyjskiej edukacji, która obciążona była szeregiem kolonialnych klisz.
Sposób przestawiania Afryki PRL nie wpadał jednak często w te klisze?
J.S.: Wpadał, z pewnością Afryka i całe globalne Południe często było egzotyzowane. Ciekawie pokazuje to historia magazynu „Morze”. Po wojnie przedwojenny magazyn „Morze i Kolonie”, wydawany przez Ligę Morską i Kolonialną, zmienia tytuł na „Morze”, ale redakcja pozostaje ta sama. Taki sam zostaje też sposób przedstawiania Afryki: głęboko protekcjonalny i egzotyzujący. To samo można powiedzieć o innych czasopismach z epoki, „Poznaj świat” czy „Kontynentach” – choć mówię to raczej na podstawie intuicji niż jakiejś pogłębionej kwerendy.
M.C.: Ja się z tym nie do końca zgodzę. Oczywiście, istniało coś takiego jak socjalistyczny orientalizm, kształtujący podejście nie tylko do Bliskiego Wschodu, ale całego Globalnego Południa. Charakterystyczne dla orientalizmu elementy egzotyki, urasowienia są w nim jednak przełamywane przez dyskurs nowoczesności, zmiany. Elementem tej zmiany jest każda budowana w Afryce czy Azji fabryka, szkoła, każdy pracujący tam traktor.
W Polskiej Kronice Filmowej z lat 60. słyszymy np., iż „wodzowie w Afryce ciągle biją w tam-tamy”, ale „wysyłają nimi depesze polityczne”. Z jednej strony mamy więc egzotykę, ale z drugiej przełamującą ją nowoczesność. Na podobnej zasadzie jeden z materiałów prasowych o polskich lekarzach w Ghanie zatytułowany był Czarownik na skuterze. Polski lekarz przemierzający Ghanę skuterem jest traktowany przez mieszkańców wiosek, które odwiedza, jak czarownik, ale jest nowoczesnym „czarownikiem”, reprezentującym porządek wiedzy naukowej.
To się pojawia choćby w tekstach Kapuścińskiego, który od początku towarzyszył niepodległej Ghanie. On podkreśla w swoich relacjach np. to, iż podczas publicznych występów Nkrumaha rozlewa się alkohol jako ofiarę dla duchów, mających chronić prezydenta. I faktycznie takie elementy też występowały.
Jednocześnie pierwsza połowa lat 60. to okres wielkiego zainteresowania Afryką w Polsce. W 1962 roku w Muzeum Etnograficznym w Warszawie zorganizowana zostaje wystawa Afryka nieznana, a bliska, która potem objeżdża Polskę. Tytuł tej wystawy jest znaczący – Afryka się do nas przybliża, a jednocześnie ciągle jest daleka, egzotyczna.
Była też taka charakterystyczna okładka „Poznaj świat”, przedstawiająca wielką czarną maskę z hebanu, a naprzeciw niej dziewczynę z Polski. Takie zestawienie z jednej strony buduje kontrast, z drugiej dziewczyna wpatruje się w maskę i możemy to odczytać jako próbę zbudowania jakiejś relacji.
W 1966 roku wojskowy zamach stanu odsuwa Nkrumaha od władzy. Jego pomnik autorstwa Ślesińskiej w Winnebie zostaje obalony. Zamach stanu przerywa współpracę Ghany z PRL?
M.C.: Tak, urywa się stopniowo, wraz z końcem wcześniej podpisanych kontraktów. Choć trafiliśmy też na polskiego wykładowcę statystyki zatrudnionego w Instytucie Ideologicznym Nkrumaha w Winnebie, któremu nowy rząd po prostu przestaje wypłacać pensje. On pisze do władzy listy domagające się wypłaty, one są ignorowane i w końcu polski uczony wyjeżdża, nie otrzymawszy wynagrodzenia.
Prasa PRL przedstawia zamach jako koniec demokracji w Ghanie, która przestaje być tak ważna w oficjalnym dyskursie, spada na dalszą orbitę współpracy. Natomiast po 1966 roku intensyfikuje się nasza kooperacja z Nigerią, tam zaczyna się pojawiać coraz więcej Polaków.
W Ghanie trwa pamięć o współpracy z PRL? Czy sami mieszkańcy Ghany byli zaskoczeni, jak im o tym opowiadaliście?
J.S.: Często byli totalnie zaskoczeni, co było jednym z powodów, dla których ten projekt był dla nas tak ciekawy. Kiedy przyjechaliśmy do Winneby, otoczenie pomnika Ślesińskiej wyglądało tak samo jak w 1966, gdy został doszczętnie zniszczony. Przetrwała cała otaczająca go mała architektura: schodki, postument, podest. Wszystko ogrodzone tak, iż nie można tam wejść.
Wykładowcy z uniwersytetu, który jest tuż obok, nie pamiętają, co tam się wcześniej znajdowało. Więc pomnik Ślesińskiej jest dziś jak fantomowa kończyna, jest pewną pustą przestrzenią do wypełnienia.
M.C.: Ghana, jeżeli chodzi o podejście do swoich wielkich projektów modernizacyjnych i towarzyszącej im architektury, jest tam, gdzie my byliśmy jakieś 10-15 lat temu – gdy po wyburzeniu warszawskiego Supersamu zaczęła się dyskusja nad dziedzictwem architektury socmodernizmu.
Ibrahim Mahama, nasz kurator z Lublany, odwołuje się w swojej pracy do ikonografii nkrumahowskiej, np. do budowanych w czasach Nkrumaha wielkich silosów. Selasi Awusi Sosu, reprezentantka Ghany na Biennale w Wenecji, pokazała tam szkło z hut z czasów Nkrumaha. One miały być inwestycją w modernizację i gospodarczą niezależność Ghany, ale upadły i zostały w dużej mierze zapomniane. Teraz artystka pracuje nad projektem, który przez działania artystyczne ma połączyć różne opuszczone miejsca, mające kiedyś służyć jako silniki modernizacji Ghany.
Awusi Sosu wykłada na uniwersytecie w Winnebie. My mieliśmy tam wykład dla jej studentów rzeźby, opowiedzieliśmy historię pomnika Ślesińskiej. Awusi Sosu dała później studentom zadanie, by wykonali swoje wariacje na temat tego pomnika. To było bardzo interesujące doświadczenie, studenci bardzo pozytywnie odnosili się do Nkrumaha, do jego dziedzictwa panafrykanizmu i antykolonializmu.
Jak w ogóle Nkrumah jest dziś postrzegany w Ghanie?
M.C.: Nkrumah zmarł na emigracji, ale jego ciało zostało potem sprowadzone do Ghany i pochowane z honorami. Powstało mauzoleum otoczone parkiem i centrum jego imienia, które dziś są głównie atrakcjami turystycznymi. Wszędzie można kupić koszulki z Nkrumahem, umieściliśmy też jedną z nich na wystawie.
A jak postrzegane jest dziedzictwo nkrumahowskiej modernizacji?
M.C.: Mam wrażenie, iż coraz bardziej pozytywnie. Zwłaszcza na tle różnych projektów modernizacyjnych robionych już w kluczu neoliberalnym.
Pierwszy to Narodowa Katedra Ghany – to miała być katedra wszystkich wyznań, Ghana jest państwem wieloreligijnym. Projekt zamówiono u architekta o międzynarodowej sławie, Davida Adjaye, tworzącego w Stanach i w Wielkiej Brytanii. Projekt jednak utknął, została po nim dziura w ziemi w centrum Akry, ogrodzona gigantycznymi płotami.
Druga to zespół luksusowych apartamentów wzdłuż wybrzeża – Akra leży nad morzem. By je postawić, wyburzono całe kwartały chatek rybaków, domów biedaków. Teren oczyszczono, ogrodzono, na płotach powieszono wizualizacje luksusowych wieżowców – i inwestycja stanęła. Inwestycje z czasów Nkrumaha jednak powstawały.
J.S.: Tak, ale wiele z nich po jakimś czasie upadało, zwłaszcza fabryki. Modernizacja Nkrumahowska skończyła się falą dezindustrializacji, którą znaliśmy z Polski lat 90., tylko tam to się wydarzyło choćby wcześniej. Działa do dziś tama Akosombo, największa inwestycja przemysłowa z czasów Nkrumaha, która stworzyła największe sztuczne jezioro na ziemi, zasilające elektrownię wodną istotną dla energetyki całego regionu. Ciągle są z nią niestety problemy. Warto pamiętać, iż akurat ta inwestycja powstała z pieniędzy Banku Światowego.
M.C.: Kiedy byliśmy w Ghanie, ciągle wyłączano prąd. Nasi rozmówcy mówili nam, iż Ghana produkuje więcej elektryczności, niż potrzebuje, ale są problemy z jej dystrybucją. Ta inwestycja, zbudowana za zachodnie pieniądze, jest też ważna, bo pokazuje, jak Ghana, wychodząc z kolonializmu i szukając drogi modernizacji dla siebie, korzystała ze wzorców i pomocy zarówno ze Wschodu, jak i Zachodu.
Ghana jest też jednym z bezpieczniejszych państw Afryki Subsaharyjskiej. Naprawdę można spokojnie chodzić wieczorem po ulicach Akry – w Lagos, największym mieście Nigerii, zdecydowanie jest to niewskazane. I to też jest w jakimś sensie dziedzictwo Nkrumaha.
J.S.: Ale też Ghana nie jest też takim państwem jak Polska czy Indie, gdzie przez ostatnie 30 lat był ciągle bardzo dynamiczny wzrost gospodarczy i co pięć lat sytuacja wyraźnie zmieniała się na lepsze. W porównaniu z moją pierwszą wizytą w Ghanie, jakoś w 2007 albo 2008 roku, ja tam dziś widzę dużo mniej optymizmu i znaków rozwoju gospodarczego.
W wystawie Sklep polsko-indyjski pokazywaliście, jak PRL pomagała Indiom w modernizacji, a z drugiej strony jak Polacy dzięki Indiom uczyli się w latach 80. kapitalizmu. Można wskazać na podobny proces w wypadku Ghany?
M.C.: Świetnie pokazuje to książka Łukasza Stanka Architecture of Global Socialism – dobrze, by ktoś ją w końcu przetłumaczył na polski, bo na razie funkcjonuje tylko w obiegu anglojęzycznym. A to bardzo ważna analiza doświadczenia architektów z PRL pracujących w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Wyjazdy na Globalne Południe okazywały się okazją do spotkania z Zachodem i jego metodami pracy. Polscy architekci pracowali w międzynarodowych zespołach, gdzie np. szef był z Ghany, a jeden z inżynierów z Wielkiej Brytanii.
Kraje Globalnego Południa były też obszarem konkurencji między różnymi państwami socjalistycznymi. Nie było rozdzielnika, iż np. ZSRR bierze Nigerię, Polska Ghanę, a Rumunia Benin. Produkty z PRL, NRD, Czechosłowacji rywalizowały na afrykańskich rynkach ze sobą i z produktami z państw zachodnich. Dla pracowników handlu zagranicznego Afryka była więc szkołą wolnego rynku.
J.S.: Choć w wypadku Indii to miało znacznie większe znaczenie dla transformacji. Tam wymiana miała o wiele więcej kanałów. Nie tylko oficjalny handel zagraniczny PRL, ale też oddolny handel walizkowy. On odgrywał istotną rolę w gospodarce lat 80., potem w Polsce powstawały India Shopy, rolę w rozwoju naszego kapitalizmu odgrywały pieniądze zarobione na przemycie złota z Indii do Singapuru. Z Afryką nigdy nie mieliśmy handlu walizkowego na taką skalę.
Jakie znaczenie historia, którą opisuje wystawie ma dziś? Jak przy jej pomocy chcecie oddziaływać na debaty toczące się w tej chwili w Polsce? Jakie są stawki tego projektu?
J.S.: Dla mnie istotne jest to, by wydobyć dobre rzeczy z historii PRL, oczyszczając je z kontekstu rosyjskiego kolonializmu. Tak, by znaleźć rzeczy w najnowszej historii Polski, do których strona progresywna mogłaby się odwoływać. kooperacja Polski Ludowej z Globalnym Południem jest czymś, do czego warto wracać. Zwłaszcza iż Polska znów zaczyna się otwierać na tę część świata. Minister Sikorski ogłosił niedawno plan wizyt w Afryce, był na Filipinach. Mamy tam wdrażać polskie aplikacje, analogicznie jak w czasach PRL budowaliśmy cukrownie.
Historia współpracy PRL np. z państwami Afryki jest historią dość partnerskiej współpracy. I ta historia mogłaby się stać platformą do budowania jakichś nowych, bardziej partnerskich relacji Europy z Afryką.
M.C.: Unia Europejska ma dziś swoje przedstawicielstwa w większości państw świata, w tym w Afryce. I myślę, iż trzeba przypominać, iż Unia to nie tylko uwikłana w kontekst kolonialny Europa Zachodnia, ale także kraje naszego regionu, które nigdy nie miały kolonii w Afryce, mają za to tradycję dobrej współpracy z państwami wyzwalającymi się z kolonialnych zależności. To może być korzystne dla Unii jako całości.
Nasze relacje z globalnym Południem wymagają też przemyślenia w kontekście tego, iż jednej strony migranci z tego obszaru giną na polskiej granicy z Białorusią, a z drugiej wielu z nich przyjeżdża tu do pracy.
W czasach PRL z Afryki przyjeżdżali co najwyżej studenci.
M.C.: Tak, i co interesujące mamy też w Polsce już całe pokolenie Afropolaków, dzieci ludzi, którzy w latach 60., 70. i 80. przyjeżdżali do Polski, by się uczyć. Z Ghany pochodził np. ojciec Oliwii Bosomtwe, urodzonej w Polsce dziennikarki, która w tym roku wydała książkę o Polakach afrykańskiego pochodzenia.
J.S.: Można by też wymienić reżysera teatralnego Karola Bagińskiego, którego ojciec wyjechał z Polski, zanim on miał go szansę poznać. Mamy osobę, która jest czarna, ale jednocześnie wychowała się wyłącznie w Polsce, bez żadnych związków z Afryką.
M.C.: W Polsce mamy coraz więcej takich obywateli. Także Wietnamopolaków, niedługo być może Indopolaków. Być może za jakiś czas będziemy musieli myśleć o Polakach pochodzących z Globalnego Południa, którzy są jednocześnie jak najbardziej stąd. To bardzo ciekawie zmienia naszą tożsamość i wymaga jej przemyślenia.
**
Janek Simon – mieszka i pracuje w Warszawie. Artysta konceptualny i czasami kurator. Interesuje się geografią kulturową, a szczególnie kwestią różnicy i odległości pomiędzy miejscami, anarchizmem, a także tworzoną samemu technologią i jej politycznym potencjałem. Jego prace były pokazywane między innymi na Manifesta 7, Biennale w Liverpoolu, Guangzhou, Pradze i Lublanie oraz wystawach indywidualnych w Arnolfini w Bristolu, Casino Luxembourg i wielu publicznych instytucjach w Polsce. W roku 2007 otrzymał główną nagrodę w konkursie „Spojrzenia”, był także nominowany do Paszportu Polityki. Współtworzył autonomiczną przestrzeń sztuki Goldex Poldex w Krakowie.
Max Cegielski (ur. 1975) – pisarz, dziennikarz, kurator. Autor powieści i reportaży m.in. Oko Świata. Od Konstantynopola do Stambułu, za którą otrzymał nagrodę imienia Beaty Pawlak. W 2023 ukazały się eseje Kongo w Polsce. Włóczęgi z Josephem Conradem. Członek zarządu stowarzyszenia Unia Literacka.
Autor projektów artystycznych, m.in. z Jankiem Simonem kurator wystaw Sklep Polsko- Indyjski/Prince Polonia (Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Clark House Initiative w Bombaju, Trafo w Szczecinie; 2017-2018).
Współprowadził program Hala Odlotów w TVP Kultura, za który otrzymał nagrodę Grand Press w roku 2015. Od marca 2024 współpracuje z radiową Trójką, prowadząc audycję książkową Plik Tekstowy. Stypendysta Miasta Warszawy oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.