Religia do szkół i przedszkoli wchodzi bez pytania
Ostatnio pisałam tekst o tym, iż bardzo dziwi mnie fakt, iż w publicznym przedszkolu obchodzi się hucznie Dzień Papieski. To święto, które nie jest typowo kościelne i dotyczy postaci Jana Pawła II głównie w historii i kulturze naszego kraju. Niestety świąt związanych z postaciami z innych wyznań, które są obecne w Polsce, w publicznych szkołach nie ma.
Podobnie sytuacja wygląda w ogóle z symbolami religijnymi czy ze zwyczajami w miejscach publicznych. Wiem, iż w naszej kulturze katolicyzm jest najbardziej zakorzeniony i najpopularniejszy. Nie oznacza to jednak, iż wyznawcy innych religii czy ateiści powinni być dyskryminowani w publicznych miejscach, które z założenia są państwowe i świeckie.
Ostatnio taka refleksja przyszła do mnie po tym, co opowiedziała mi przyjaciółka. W szkole, do której chodzi jej syn, publicznej, podstawówce w dużym, powiatowym mieście, zwyczaj jest taki, iż zarówno na rozpoczęcie, jak i zakończenie roku szkolnego organizowana jest msza święta. Na szczęście nikt nie zmusza uczniów, by byli tam obecni obowiązkowo, mogą przyjść tylko na spotkanie w szkole z dyrekcją i wychowawcami i nikt tego nie sprawdza.
Te msze na początek i koniec roku są chyba w ogóle standardem w szkołach. Zupełnym zaskoczeniem był jednak dla mnie fakt, iż podobna uroczystość odbywa się w Dzień Edukacji Narodowej. Święto wypada 14 października, ale w szkole syna mojej przyjaciółki zarządzeniem dyrekcji ten dzień jest wolny od lekcji.
Można zapisać dziecko na świetlicę, ale spędzi tam cały dzień, więc wielu rodziców kombinuje: bierze urlopy albo zostawia dzieci pod opieką babć, cioć i starszego rodzeństwa.
Dzień przed świętem, w szkole są obchody Dnia Nauczyciela – łącznie ze szkolną akademią, przemówieniem dyrektorki i... mszą świętą odprawianą na sali gimnastycznej przez księdza, który w szkole uczy religii.
Msza za nauczycieli i dodatkowe 2 katechezy
Kiedy z przyjaciółką rozmawiałam o obchodach Dnia Nauczyciela w szkołach naszych dzieci, aż ciężko było mi uwierzyć, iż mówi poważnie. Znajoma zapytała mnie o to, czy nie odebrałabym jej dziecka za szkoły po akademii, bo ona nie może się zwolnić z pracy, a ja tego dnia mam urlop. Z irytacją opowiedziała o tym, iż w szkole jest msza, na którą syn musi iść, choć ich rodzina od lat nie chodzi do kościoła.
Okazało się, iż po akademii jest msza, a następnie lekcje są skrócone. Słuchałam z tego z niedowierzaniem, bo w szkole mojego syna nikt takich "cyrków" nie robi. Później pomyślałam jednak, iż dzieją się inne podobne sytuacje.
Ostatnio np. przez tydzień nauczycielka od angielskiego była chora i nie było z nią lekcji. Przedmiot jest w środku planu, więc dyrekcja musiała zorganizować zastępstwo.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy w Librusie przeczytałam, iż w tym czasie uczniowie będą mieli dodatkowe 2 lekcje religii.
W środku planu (choć religia jest nieobowiązkowa i powinna być na końcu lub początku lekcji), dla wszystkich, choćby jeżeli na religię nie są zapisani. Rozumiem, iż to zastępstwo i jeżeli dyrekcja nie mogła znaleźć nikogo innego, to katechetka jako opiekun też jest ok.
Nie wierzę jednak, iż w dużej szkole, w której pracuje ok. 80 pedagogów, nikt inny nie mógł wziąć lekcji z uczniami. Takim sposobem zamiast jednej nieobowiązkowej religii, moje dziecko miało w jednym tygodniu 3 katechezy, w tym dwie w środku dnia.
Oczywiście nauczycielka nie prowadziła pełnoprawnych zajęć, bo włączyła uczniom bajkę o jakiejś świętej, ale to i tak wg mnie zmarnowane 2 godziny lekcyjne. W tym czasie mogliby mieć np. lekcję biblioteczną albo jakąkolwiek inną lekcję, która faktycznie niosłaby jakieś korzyści edukacyjne.
Gdzie się podziały równość i tolerancja?
Z każdą taką sytuacją coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, iż granica między tym, co świeckie, a tym, co religijne w polskiej szkole, bywa bardzo płynna. Choć formalnie nikt nie zmusza dzieci do uczestnictwa w praktykach religijnych, to w praktyce trudno mówić o realnym wyborze – zwłaszcza gdy msze czy katechezy wplata się w plan lekcji czy obchody szkolnych świąt.
Nie mam nic przeciwko wierze, dopóki nie staje się ona obowiązkowym elementem życia szkolnego, które powinno być neutralne światopoglądowo i otwarte na wszystkich uczniów – niezależnie od ich przekonań.
Może warto w końcu przypomnieć sobie, iż szkoła publiczna ma uczyć szacunku do różnorodności, a nie utrwalać jeden, dominujący światopogląd. Bo jeżeli naprawdę zależy nam na wychowaniu dzieci w duchu tolerancji i zrozumienia, powinniśmy zacząć od tego, by nikt nie czuł się w szkole "mniej u siebie".