To nie scenariusz filmu katastroficznego, ale realne dane, które pokazują, iż Polska zmierza ku największemu kryzysowi społecznemu XXI wieku. W ciągu najbliższych 35 lat liczba ludności naszego kraju spadnie o ponad 6,5 miliona, a do końca wieku możemy zostać zaledwie 19-milionowym narodem. To tak, jakby z mapy zniknęła cała Warszawa, Śląsk i Pomorze razem wzięte.

Fot. Obraz zaprojektowany przez Warszawa w Pigułce, wygenerowany w DALL·E 3.
Społeczeństwo starzeje się błyskawicznie
Jeszcze nigdy w historii Polski różnica między liczbą urodzeń a zgonów nie była tak dramatyczna. Na każde 100 zgonów przypada dziś zaledwie 70 narodzin. Z roku na rok ubywa ludzi w wieku produkcyjnym, a przybywa seniorów wymagających opieki i świadczeń.
Demografowie mówią wprost: nasze społeczeństwo kurczy się szybciej niż europejska średnia, a odwrócenie tego trendu może zająć całe pokolenia.
Kiedy młodzi wyjeżdżają, system się wali
Polska od lat traci swoich najcenniejszych obywateli — młodych, wykształconych i przedsiębiorczych. To oni mogliby zakładać rodziny, płacić podatki, rozwijać firmy. Zamiast tego wybierają życie w Niemczech, Holandii czy Norwegii.
Ich dzieci rodzą się już za granicą, a Polska traci podwójnie – siłę roboczą i przyszłe pokolenie obywateli.
Dramat gospodarczy dopiero się zaczyna
Z każdym rokiem będzie coraz mniej rąk do pracy. Brak specjalistów, lekarzy, nauczycieli, inżynierów – to nie futurystyczna wizja, ale nadchodząca rzeczywistość.
Eksperci ostrzegają, iż jeżeli nic się nie zmieni, za 30 lat każdy pracujący Polak będzie utrzymywał jednego emeryta. Wtedy system emerytalny przestanie istnieć w obecnej formie, a państwo stanie przed widmem bankructwa.
Miasta pustoszeją, wsie wymierają
Na prowincji już dziś widać skutki kryzysu – zamykanie szkół, brak lekarzy, puste domy. Młodzi uciekają do metropolii lub za granicę, a starsi zostają sami.
Ale choćby duże miasta nie unikną problemów. Z czasem zabraknie środków na utrzymanie dróg, komunikacji, edukacji i szpitali. Wzrosną podatki, koszty życia i długi samorządów.
Kto spłaci długi, gdy zabraknie młodych?
Malejąca liczba pracujących oznacza spadek wpływów do budżetu, a tymczasem dług publiczny rośnie. Za kilkadziesiąt lat obciążenia podatkowe mogą być nie do udźwignięcia, zwłaszcza dla pokolenia, które zostanie w kraju.
Ekonomiści ostrzegają: to początek międzypokoleniowego konfliktu. Młodzi będą musieli utrzymywać nie tylko emerytów, ale i dług, który zostawiają im starsze pokolenia.
Jak zatrzymać katastrofę
Nie wystarczy kolejny program dopłat. Polska potrzebuje prawdziwej, długofalowej strategii demograficznej.
Trzeba stworzyć warunki, w których posiadanie dzieci przestanie być luksusem: tanie mieszkania, elastyczna praca, dostępne żłobki i przedszkola, ulgi podatkowe i stabilność finansowa.
Wzorem mogą być kraje skandynawskie i Francja, gdzie państwo realnie inwestuje w rodziny, a nie tylko wypłaca chwilowe świadczenia.
Ostatni moment na działanie
Procesy demograficzne to nie burza, którą da się przeczekać. To lawina, która już ruszyła.
Jeśli dziś nie zostaną wdrożone skuteczne reformy, za 20–30 lat Polska stanie się krajem starych ludzi, pustych miast i upadających firm.
Eksperci są zgodni: mamy najwyżej dekadę, by odwrócić losy kraju. Potem może być już za późno.
Co to oznacza dla czytelnika
To nie problem przyszłych pokoleń. To nasz problem – tu i teraz.
Bez młodych, bez rodzin, bez stabilnej gospodarki Polska straci nie tylko ludzi, ale i przyszłość.
Wszystko zależy od decyzji, które podejmiemy dziś – jako społeczeństwo i jako państwo.