Przedszkole bez terenu rekreacyjnego
"Jestem mamą 4-letniego chłopca, który ma niekończące się pokłady energii. Szymek adekwatnie od czasu bycia niemowlakiem jest uśmiechnięty, pogodny i interesujący świata. Zanim skończył 3 lata, chciałam zapisać go do przedszkola, ale niestety mieszkamy w dużym mieście i syn nie dostał się do żadnej placówki, na której zależało mężowi i mnie" – zaczyna swój list Edyta, mama przedszkolaka.
"Postanowiliśmy zapisać go jednak do prywatnego przedszkola, które znajduje się na naszym osiedlu. Szymek chodził tam przez rok, a potem wzięliśmy znowu udział w rekrutacji do publicznej placówki, aby trochę odciążyć domowy budżet.
Po tym pierwszym roku bycia przedszkolakiem mój syn niezwykle się rozwinął. W przedszkolu miał świetną opiekę, dużo dodatkowych atrakcji, zajęcia ze specjalistami, jeżeli była taka potrzeba (chodził np. na zajęcia z logopedką). Wszystko opłacane z czesnego. Placówka jednak była w środku blokowiska, dzieci nie miały za bardzo gdzie wychodzić na spacery, więc większość dnia spędzały w budynku".
Zmiana na publiczną placówkę
Mama chłopca opowiada o tym, jak zdecydowali się na zmianę: "Po niecałym roku Szymek dostał się do wybranego publicznego przedszkola, więc zdecydowaliśmy się go przenieść. Nie chodziło tylko o koszty, choć te oczywiście były dość istotne. Plusem publicznej placówki był spory teren dookoła budynku, na którym był plac zabaw, boisko i ogródek. Dzieci mogły tam swobodnie i bezpiecznie bawić się, wychodziły na plac zabaw po obiedzie, grały i ganiały się na boisku.
Po zdjęciach zamieszczonych w mediach społecznościowych przedszkola wiem też, iż w ogródku na wiosnę dzieci sadzą warzywa i kwiaty, uczą się dbać o roślinki. Filozofią dyrektorki placówki jest to, by kilkulatki każdego dnia spędzały minimum 2 godziny na świeżym powietrzu. Dlatego w wyprawce przedszkolnej są spodnie przeciwdeszczowe, kalosze, kombinezon zimowy i bielizna termiczna. Takie pozycje (dość drogie) w liście wyprawkowej zdziwiły mnie".
Codzienne zabawy na dworze
"Nie byłam przekonana do tego, przyznaję. Zapytałam o to wychodzenie wychowawczynię syna na pierwszym spotkaniu adaptacyjnym, jeszcze w sierpniu. Pani przyznała, iż te wszystkie ubrania to spory wydatek, ale to również inwestycja w zdrowie dziecka. Plan dnia zakłada, iż dzieciaki każdego dnia wychodzą na dwór – choćby jeżeli jest mokro, pada deszcz albo śnieg.
Rezygnują z wyjść tylko wtedy, gdy są naprawdę ekstremalne warunki pogodowe (wichury, niska temperatura itp.). W każdym innym przypadku dzieciaki zażywają spacerów, biegania po ogrodzie i zabaw na terenie przedszkola. Już oczami wyobraźni widziałam Szymka, który całą jesień i zimę spędza w domu z powodu chorób, które będzie łapał z powodu ciągłego przemoczenia czy zmarznięcia.
I wiecie co? Jest koniec listopada, a Szymon tylko raz był chory. I to miał ospę wietrzną, przed którą i tak pewnie nie uchroniłabym go. Codzienne wychodzenie na dwór sprawiło, iż chyba się zahartował. Jak zaczyna mieć katar, to infekcję gwałtownie udaje się zdusić w zarodku, często tylko domowymi sposobami.
Byłam sceptycznie nastawiona do takiej praktyki, ale sama jestem w szoku, jak codzienna dawka aktywności na świeżym powietrzu pozytywnie wpłynęła na odporność mojego syna" – kończy wypowiedź mama przedszkolaka.