Coraz mniej uczniów na katechezie
"Mój syn chodzi do 5 klasy szkoły podstawowej w niedużym powiatowym mieście. Jesteśmy rodziną wierzącą, dlatego uczęszcza też na lekcje religii. Ostatnio jednak na tych zajęciach dzieją się takie cyrki, iż zaczęłam rozważać wypisanie go albo przeniesienie na etykę" – zaczyna swój list mama 10-latka.
"Wiadomo, coraz więcej uczniów rezygnuje ze szkolnych katechez. Rodzice odchodzą od religii, więc i dziecko nie ma obowiązku uczyć się religii, jeżeli nie chcą tego jego opiekunowie. U Jaśka w klasie też prawie połowa klasy już nie chodzi – najwięcej dzieciaków zrezygnowało zaraz po Pierwszej Komunii Świętej. W związku z tym wykruszaniem się katechetka wprowadziła taktykę zachęcającą dzieci do zostania na jej lekcjach".
Same szóstki w dzienniku
Kobieta opowiada, w jaki sposób nauczycielka religii przekonuje dzieci do uczestniczenia w katechezach: "Katechetka to świecka osoba, sama ma dzieci w wieku szkolnym. Chyba z tego powodu wie, co mogłoby zmotywować jej uczniów do zostania na zajęciach – czasami choćby jeżeli to nie dziecko, a rodzice chcą zrezygnować z przedmiotu.
W tym roku zaczęła stawiać na potęgę same 6 swoim uczniom. Wystarczy nauczyć się wybranych modlitw na pamięć, napisać wypracowanie o wybranym fragmencie Pisma Świętego, regularnie pojawiać się na lekcjach i odpowiadać na proste pytania zadawane w czasie lekcji.
Dzięki rządkowi samych celujących ocen w dzienniku uczniowie mają szansę poprawić sobie średnią ocen. Nie miałam pojęcia, ale mimo tego, iż to przedmiot nieobowiązkowy to wlicza się do średniej. Tym sposobem katechetka chce przekonać uczniów, iż opłaca się chodzić na jej lekcje, bo niewielkim nakładem pracy można dostać same najlepsze oceny, więc średnia automatycznie może bardzo się poprawić".
Nagroda za obecność
Mama 5-klasisty jest zniesmaczona takim "zaciąganiem" uczniów na katechezy w szkole: "Uważam, iż to żenujące i dość obrzydliwe, żeby w taki sposób namawiać dzieci do uczęszczania na katechezę. To też sztuczne tworzenie optymistycznych statystyk o uczniach chodzących na religię, bo przecież tym sposobem nikt tam nie jest z własnej woli.
Raczej każdy chodzi tylko po to, by mieć z tego korzyści. Sama z jednej strony cieszę się, iż syn bez wielkiego wysiłku ma trochę lepsze oceny, ale z drugiej czuję jakiś niesmak, iż dzieci w taki sposób godzą się na 'kiblowanie' w klasie na lekcji, która w ogóle ich nie interesuje i często po prostu nie dotyczy" – kończy list zdenerwowana kobieta.