Porażająca słowa nauczycielki o pracy domowej. "Dziecko z 4 klasy usłyszało odmowę"

mamadu.pl 6 dni temu
W polskich szkołach wciąż zbyt często zapomina się, iż za uczniem stoi prawdziwe życie – czasem trudne, bolesne i pełne braków. Zadania domowe, które miały być ćwiczeniem z języka polskiego, potrafią zamienić się w emocjonalną minę. "Opisz ojca" – takie polecenie może być ciosem dla dziecka, które ojca nie zna, nie pamięta albo się go boi.


"Opisz ojca, choćby jeżeli go nie masz"


Ostatnio pisałam artykuł o tym, iż w szkołach niestety nie zawsze nauczyciele wiedzą, jak wygląda po lekcjach życie ich uczniów. Niestety system działa tak, iż pedagodzy, którzy mają pod opiekę 25 dzieci (lub więcej), nie zawsze wiedzą, jaką ich podopieczni mają np. sytuację w domu. Czasami dochodzi do przykrych sytuacji, gdy nauczycielka zadaje uczniom do nauki piosenkę z okazji Dnia Mamy i nie wie, iż niektórzy uczniowie nie mają mamy.

W poście na Threads, który dotyczył takiej właśnie sytuacji, komentarz dodała użytkowniczka o nicku skrzeczkova, która opowiedziała o własnych doświadczeniach ze szkoły podstawowej.

"U nas wychowawczyni, a równocześnie polonistka, raz w podstawówce kazała nam napisać charakterystykę swojego ojca, choć dobrze wiedziała (mieszkała po sąsiedzku od 2 uczniów, ich rodzice byli alkoholikami. Jeden, takim, iż go musieli często z ulicy zaciągać do domu), iż wszyscy mamy mamy, a ojców niekoniecznie albo takich, których się raczej wstydzimy. Kiedy zapytałam, czy mogę opisać mamę, padło twarde 'nie'. Sytuacja taka niezbyt fajna dla dziecka w kl. 4 czy 5" – opisuje kobieta.

Problem jest taki, iż polska szkoła przedmiotowo traktuje dzieci – tak, jakby wszystkie były identyczne, miały takie same możliwości, warunki domowe, wsparcie i emocje. Jakby wszyscy uczniowie mogli "ustawić się pod linijkę", trzymać równy krok i reagować na szkolne wymagania dokładnie tak, jak przewiduje program.

Uczeń to nie robot


Zamiast dostrzegać człowieka, system szkolny często widzi "numer w dzienniku". Trudno tam zobaczyć dziecko, które może właśnie przeżywa trudny rozwód rodziców, stratę bliskiej osoby albo walczy z pracą domową, w której musi opisać nieżyjącego (lub nieobecnego) rodzica.

Szkoła niestety przez cały czas bardzo często oczekuje, iż dzieci będą jak dobrze naoliwione maszyny. Ale dziecko to nie robot. Czasem nie odrobi pracy domowej, bo nie miało spokojnego kąta, żeby usiąść z zeszytem. Czasem nie przyniesie zgody na wycieczkę, bo nikt w domu nie miał czasu jej podpisać. Czasem nie zaśpiewa piosenki, bo łzy cisną mu się do oczu na myśl o mamie, która nie żyje.

I nie chodzi o to, żeby nie uczyć dzieci obowiązkowości czy nie stawiać im wymagań. Chodzi o elastyczność. O uważność. O to, żeby szkoła była miejscem, które dostosowuje się do realiów życia, a nie tylko wymusza dostosowanie się dzieci do sztywnego schematu. Dzieci nie są plasteliną, którą można dowolnie uformować. Mają emocje, doświadczenia, traumy i wrażliwość. A szkoła, jeżeli ma je naprawdę kształtować, musi to widzieć. I brać pod uwagę każdego dnia.

Idź do oryginalnego materiału