Porzucił dzieci dla pierwszej miłości — i choćby się nie obejrzał.

polregion.pl 1 tydzień temu

Gdy wzięliśmy ślub z Wiktorem, miałam dwadzieścia lat, on ledwie osiemnaście. Nie planowaliśmy tak wcześnie rodziny, ale dwie kreski na teście zdecydowały za nas. Po dziewięciu miesiącach urodziłam bliźniaczki – dwie piękne dziewczynki. Byliśmy we trójkę – przed nami całe życie. Młodzi, naiwni, ale pełni nadziei.

Żyliśmy skromnie, ciągle brakowało pieniędzy. Wiktor harował, jak tylko mógł: w dzień w fabryce, w nocy na magazynie, dorabiał jako robotnik czy monter mebli – gdzie się dało. Ja, mimo niemowląt, starałam się dorabiać w domu – szyłam, pisałam teksty na zamówienie. Było ciężko, czasem ręce opadały, ale trzymaliśmy się. Gdy dziewczynki podrosły i poszły do przedszkola, znalazłam normalną pracę, a po roku dostałam awans. Spłaciliśmy długi, pozwoliliśmy sobie na wakacje, odetchnęliśmy.

Piętnaście lat. Piętnaście lat byliśmy razem. Razem wychowywaliśmy córki, dzieliliśmy codzienność, troski i radości. Ale coś się popsuło. Zaczęłam dostrzegać, jak Wiktor się zmienia. Oddala. Wcześniej spieszył się do domu, teraz coraz częściej zostawał „w pracy”. Choć dawno ją zmienił, a grafik miał idealny. Mówił – dyżur, nadgodziny, pomoc koledze. A ja wierzyłam. Bo byłam pewna, iż jesteśmy jednym zespołem.

Aż pewnego dnia moja intuicja zawyła jak syrena. Sprawdziłam jego telefon. Połączenia, wiadomości, lokalizacja. Wszystko stało się jasne: mój mąż mnie zdradzał. I to od dawna. Systematycznie. Bez skrupułów.

Usiadłam naprzeciw niego i wyrzuciłam wszystko. Miałam nadzieję, iż to pomyłka, iż źle zrozumiałam. Ale on spojrzał mi w oczy i… przyznał się. Powiedział, iż spotkał swoją pierwszą miłość – Kornelię, tę ze szkoły. Że nigdy nie mógł o niej zapomnieć. Że wreszcie zrozumiał, kogo kocha.

Wyrzuciłam go. Bez wahania. Przeniósł się do matki, która dzwoniła, błagając, bym wybaczyła, mówiąc, iż się pogubił. Ale ja nie słuchałam. Złożyłam pozew o rozwód. Paliła mnie złość i ból. Zdradził nie tylko mnie – zdradził naszą rodzinę. Nasze dzieci.

Minął czas. Zaczął się znów pojawiać. Mówił, iż tęskni, iż chce być blisko. Byłam ostrożna, ale dziewczynki ciągnęły do niego. Nie rozumiały, co się dzieje, starałam się nie obciążać ich naszymi dorosłymi problemami. Stopniowo zaczęliśmy się znów spotykać. Chodziliśmy do parku, kina, choćby zorganizowaliśmy wspólny wyjazd za miasto. Wszystko jakby wracało do normy. Wrócił do domu, choć nieoficjalnie. Znowu byliśmy rodziną.

A potem – nowy zwrot. Dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. Dwa miesiące. W środku wszystko drżało. Czy znów ucieknie? Wiktor mówił, iż jest ze mną, ale w rzeczywistości… coraz częściej nocował u matki. A Kornelia – ta pierwsza miłość – non-stop do niego dzwoniła. Spotkałam się z nią choćby raz. Liczyłam, iż da się porozmawiać jak ludzie, iż zrozumie, iż mamy dzieci, iż czekam kolejnego. Ale tylko wzruszyła ramionami: *”Ja tu nic nie mam do rzeczy. Niech sam zdecyduje.”*

Zdecydował. Wyjechał do niej. Mnie, w ciąży, zostawił samą. Dziecka nie uznał. Na syna spojrzał tylko raz. Tylko raz. I zniknął.

Minęły prawie dwa lata. Wychowuję syna sama. Pomagają rodzice. Dziewczynki już wszystko rozumieją, choć udają, iż nie. A Wiktor… Jakby nas wymazał ze swojego życia. Nie piszę, nie dzwonię. Nauczyłam się żyć bez niego. Ale w sercu zostaje pustka. Bo ból po zdradzie męża to jedno. A ból, gdy ojciec porzuca własne dzieci dla jakiejś przeszłości – to zupełnie inna historia. Historii, której nikomu nie życzę.

Idź do oryginalnego materiału