Porzucił dzieci dla pierwszej miłości — nie oglądając się za siebie

polregion.pl 2 dni temu

Gdy pobraliśmy się z Markiem, miałam dwadzieścia lat, on zaledwie osiemnaście. Nie planowaliśmy rodziny tak szybko, ale dwie kreski na teście rozstrzygnęły za nas. Po dziewięciu miesiącach urodziłam bliźniaczki, dwie cudowne dziewczynki. Byliśmy we trójkę — a przed nami całe życie. Byliśmy młodzi, naiwni, ale pełni nadziei.

Żyliśmy skromnie, ciągle brakowało pieniędzy. Marek harował, jak tylko mógł: w dzień — w fabryce, w nocy — na magazynie, dorabiał jako tragarz, montował meble, gdzie się dało. Ja, mimo niemowląt, starałam się dorobić w domu — szyłam, dziergałam, pisałam teksty na zamówienie. Było ciężko, czasem ręce opadały, ale trzymaliśmy się. Gdy dziewczynki podrosły i poszły do przedszkola, dostałam stałą pracę, po roku awansowałam. Spłaciliśmy długi, mogliśmy sobie pozwolić na wakacje, zaczęliśmy oddychać pełną piersią.

Piętnaście lat. Piętnaście lat byliśmy razem. Wspólnie wychowywaliśmy córki, wspólnie ciągnęliśmy ten wóz, dzieliliśmy troski i radości. Ale coś się popsuło. Zaczęłam zauważać, iż Marek się zmienia. Oddala. Wcześniej pędził do domu, teraz coraz częściej zostawał „w pracy”. Choć zmienił ją dawno temu, a grafik był idealny. Mówił — dyżur, nagły zlecenie, pomoc koledze. A ja wierzyłam. Wierzyłam, bo byłam pewna — to nasza drużyna.

Aż pewnego dnia moja intuicja zawyła jak syrena alarmowa. Sprawdziłam jego telefon. Połączenia, wiadomości, lokalizacja. Wszystko stało się jasne: mój mąż mnie zdradzał. Od dawna. Regularnie. Z zimną krwią. Z wyrachowaniem.

Usiadłam naprzeciw niego i wyłożyłam kawę na ławę. Miałam nadzieję, iż to pomyłka, iż źle zrozumiałam. Ale on spojrzał mi w oczy i… przyznał się. Powiedział, iż spotkał swoją pierwszą miłość — Kamilę, tę samą ze szkoły. Że cały czas o niej myślał. Że teraz wreszcie zrozumiał, kogo kocha.

Wyrzuciłam go. Bez wahania. Przeniósł się do matki, jeszcze się miotał, nie od razu odszedł. Ona dzwoniła, błagała, żebym wybaczyła, mówiła, iż się pogubił. A ja nie słuchałam. Złożyłam pozew. Paliłam się z gniewu i bólu. Zdradził nie tylko mnie — zdradził naszą rodzinę. Nasze dzieci.

Minęło trochę czasu. Zaczął się pojawiać. Mówił, iż tęskni, iż chce być blisko. Byłam ostrożna, ale dziewczynki lgnęły do niego. Nie rozumiały, co się dzieje, starałam się nie obciążać ich naszymi sprawami. Powoli zaczęliśmy się znów spotykać. Chodziliśmy do parku, do kina, choćby zorganizowaliśmy mały wypad za miasto. Jakby wszystko wróciło do normy. Wrócił do domu, choć nieoficjalnie. Znowu byliśmy rodziną.

A potem — kolejny zwrot. Dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. Dwa miesiące. W środku wszystko drżało. Czy znów ucieknie? Marek na słowach był ze mną, ale w rzeczywistości… coraz częściej nocował u matki. A Kamila — ta pierwsza miłość — nie schodziła z telefonu. Spotkałam ją choćby raz. Liczyłam, iż da się z nią porozmawiać, wytłumaczę, iż mamy dzieci, iż czekam kolejnego. A ona tylko wzruszyła ramionami: „Nie ja tu rządzę. Niech sam decyduje”.

Zdecydował. Wyjechał do niej. Mnie, w ciąży, zostawił samą. Dziecka nie uznał. Na syna spojrzał raz. Jeden. I zniknął.

Minęły prawie dwa lata. Wychowuję syna sama. Pomagają rodzice. Dziewczynki podrosły, wszystko rozumieją, choć udają, iż nie. A Marek… Jakby wymazał nas ze swojego życia. Nie piszę, nie dzwonię. Nauczyłam się bez niego żyć. Ale w sercu — przepaść. Bo ból po zdradzie męża — to jedno. A ból po tym, jak ojciec porzucił własne dzieci dla jakiegoś wspomnienia — to zupełnie inna historia. Historia, której nie życzyłabym nikomu.

Idź do oryginalnego materiału