Porzucił żonę, nazywając ją żałosną służącą, a gdy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Od wieków w rodzinie Zofii krążyła legenda, iż kobiety z jej rodu skazane są na nieszczęście. Praprababka straciła męża w powstaniu, babka nabawiła się kalectwa w hucie, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała ledwie trzy latka. Zosia często wyobrażała sobie, iż i jej małżeństwo skończy się jakąś tragedią. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią niczym chmura gradowa.

Swego przyszłego męża, Wojciecha, poznała w małym zakładzie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Zbliżyła ich stołówka zakładowa, gdzie podczas przerwy obiadowej rozpoczęli rozmowę. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Wzięli skromne wesele w rodzinnym domu i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkanku przy ulicy Lipowej. Babcia nie żyła już od dawna, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.

Życie toczyło się zwyczajnym rytmem. Najpierw urodził się syn Kacper, potem młodszy – Tomek. niedługo potem odeszła matka Zosi. Teraz musiała radzić sobie sama z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Wojciech zarabiał na utrzymanie, a jej zadaniem było dbać o gospodarstwo.

Lecz po kilku latach coś się popsuło. Wojciech zaczynał zostawać w pracy, coraz częściej wspominał o młodszej koleżance, która „pomagała mu z dokumentacją”. Zosia widziała, jak się oddala: wracał tylko po to, by się przebrać, czasem wcale nie nocował w domu. Wszystko rozumiała, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.

– Zostaw ją, pomyśl o chłopakach – odważyła się pewnego dnia powiedzieć.

Wojciech milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków – tylko lodowate milczenie.

Zosia przez cały czas o niego dbała: gotowała obiady, prała jego koszule.

– Umiesz tylko służyć – rzucił jej pewnego dnia z pogardą, gdy znów próbowała rozmawiać.

Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż opamięta się. Ale pewnego wieczoru Wojciech spakował swoje rzeczy.

– Nie zostawiaj nas, błagam! Nie odbieraj chłopcom ojca! – łkała Zosia.

– Jesteś tylko służącą – odciął się, patrząc na nią z wyższością.

Te słowa usłyszeli synowie. Kacper i Tomek, tuląc się do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego to się dzieje. Może nie byli dość grzeczni? Może mama coś zepsuła?

Widzieli wszystko: łzy matki, jej próby zachowania twarzy, jej nieustanną troskę. Starali się pomagać: zmywali naczynia, sprzątali. Zosia całkowicie oddała się dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała – chłopcy stali się jej całym światem.

Ale los napisał inny scenariusz. Pewnego dnia, robiąc zakupy w osiedlowym sklepie, Zosia upuściła paczkę kaszy. Młody mężczyzna natychmiast podniósł ją z podłogi.

– Pomóc zanieść zakupy? – zapytał z uśmiechem.

Zosia zmieszała się, ale on, nie czekając na odpowiedź, przejął jej torby.

– No dobrze, sam zdecyduję – powiedział, i tak zaczęli rozmawiać w drodze do domu.

Nazywał się Jan. Był dobroduszny, miał łagodny głos i lekką kulawiznę. Zosia podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Jan zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie ustawiał te spotkania. Tak zaczęła się ich znajomość.

Zosia dorabiała, sprzątając klatkę schodową w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia chciała poradzić sobie sama.

– Może pomogę? – rozległ się znany głos.

Jan znów się pojawił. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Zosia zaprosiła go do siebie. Przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych goździków i pudełkiem pączków.

– Dobry wieczór – powiedział, wręczając słodycze chłopcom.

Kacper, starszy syn, z jakiegoś powodu powąchał pączki, co rozśmieszyło wszystkich. Nastrój się rozluźnił. Przy kolacji Zosia upuściła łyżkę, a Jan zręcznie ją złapał w locie.

– Pan gra w koszykówkę? – zapytał Tomek.

– W szkole grywałem, ale to było dawno – uśmiechnął się Jan.

– Pokażemy panu nasze boisko! – zawołał Kacper. – Gramy z kolegami w kosza.

Następnego dnia znów się spotkali. Jan zwierzył się:

– Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco ciężko. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz pewnie i ty nie zechcesz mnie widzieć.

Zosia milczała, nie chcąc go peszyć pytaniami.

– jeżeli moi chłopcy nie są panu ciężarem, niech pan przychodzi – w końcu powiedziała z uśmiechem.

Jan stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Z początku dzieci były nieco onieśmielone, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Jan stał się tym, kim Wojciech nigdy nie był. Grali razem w koszykówkę, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.

Minęły lata. Kacper zaczął spotykać się z dziewczyną, Tomek zapałał miłością do muzyki. Pewnego dnia Kacper przyszedł po radę do Jana – tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Zosia otworzyła i zastygła. W progu stał Wojciech.

– Popełniłem błąd – powiedział. – Chcę to naprawić.

– Wynoś się! – warknął Kacper, zaciskając pięści.

– Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! – wściekł się Wojciech.

– Nie waż się tak odzywać do mojego syna! – podniósł głos Jan, stając przed nim.

Był gotów bronić rodziny.

– Nie jesteś nam potrzebny! – krzyknął Tomek, podbiegając do drzwi.

Wypchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.

– Niech tylko spróbuje wrócić – mruknął.

Zosia patrzyła na swoich mężczyzn – Kacpra, Tomka i Jana. Jej obrona, jej oparcie. Mimo wszystkich przeciwności zbudowała prawdziwą rodzinę. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Idź do oryginalnego materiału