Porzucił żonę, nazywając ją żałosną służącą, a po powrocie czekała na niego niespodzianka.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Zostawił żonę, nazywając ją żałosną służącą, a gdy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka

Wisława od dziecka słyszała, iż kobiety w jej rodzinie są skazane na nieszczęścia. Jej prababcia straciła męża na froncie, babcia podupadła na zdrowiu przez wypadek w fabryce, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Wisia często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo też skończy się jakimś dramatem. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią.

Swojego przyszłego męża, Mariana, poznała w małym warsztacie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Połączyła ich stołówka zakładowa, gdzie w przerwie obiadowej zaczęli rozmawiać. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu na ulicy Górskiej. Babcia już wtedy nie żyła, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.

Życie toczyło się swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Kacper, potem młodszy — Tymek. niedługo potem zmarła mama Wisi. Teraz musiała sama radzić sobie z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Marian zarabiał, a jej zadaniem było dbać o dom i synów.

Ale po kilku latach coś poszło nie tak. Marian zaczął zostawać w pracy, coraz częściej wspominał o młodej koleżance, która „pomagała mu z raportami”. Wisia widziała, jak się oddala: wracał do domu tylko przebrać się, a czasem w ogóle nie nocował. Wszystko rozumiała, ale strach przed zostaniem samą z dziećmi paraliżował ją.

— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się powiedzieć pewnego dnia.

Marian milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków — tylko lodowate milczenie.

Wisia dbała o niego dalej: gotowała obiady, prała jego koszule.

— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą, gdy znów próbowała rozmowy.

Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż się opamięta. Ale pewnego wieczoru Marian spakował swoje rzeczy.

— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj chłopcom ojca! — szlochała Wisia.

— Jesteś tylko żałosną służącą — warknął, patrząc na nią z wyższością.

Te słowa usłyszeli synowie. Kacper i Tymek, przytuleni do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Może nie byli dość posłuszni? Może mama coś źle zrobiła?

Chłopcy widzieli wszystko: łzy matki, jej próby zachowania twarzy, jej nieustanną troskę o nich. Starali się pomagać: zmywali naczynia, sprzątali mieszkanie. Wisia całkowicie poświęciła się dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała — synowie stali się jej całym światem.

Ale los postanowił inaczej. Pewnego dnia, robiąc zakupy w lokalnym sklepie, Wisia upuściła paczkę kaszy. Młody mężczyzna natychmiast podniósł ją z podłogi.

— Pomóc zanieść zakupy? — zapytał z uśmiechem.

Wisia była zaskoczona, ale on, nie czekając na odpowiedź, złapał jej torby.

— No dobra, sam zdecyduję — powiedział, i tak zaczęli rozmawiać w drodze do domu.

Nazywał się Bartosz. Był serdeczny, o łagodnym głosie i lekkiej kulawości. Wisia podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Bartosz zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie planował ich spotkania. Tak zaczęła się ich znajomość.

Wisia dorabiała sobie sprzątaniem klatek w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tamtego dnia postanowiła zrobić to sama.

— Może pomogę? — rozległ się znany głos.

Bartosz znów się pojawił. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Wisia zaprosiła go do domu. Przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych róż i pudełkiem pączków.

— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.

Kacper, starszy syn, z jakiegoś powodu powąchał pączki i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napięcie zniknęło. Przy kolacji Wisia upuściła widelec, a Bartosz zręcznie złapał go w locie.

— Pan gra w siatkówkę? — zapytał Tymek.

— W szkole grałem, ale to było dawno — uśmiechnął się Bartosz.

— Pokażemy panu nasze boisko! — zaproponował Kacper. — Gramy z kolegami w siatkówkę.

Następnego dnia znów się spotkali. Bartosz wyznał:

— Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco wolniej. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz pewnie ty też nie będziesz chciała mnie widzieć.

Wisia milczała, nie chcąc go zawstydzać pytaniami.

— jeżeli moi chłopcy nie będą ci przeszkadzać, przychodź — w końcu powiedziała z uśmiechem.

Bartosz stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Na początku dzieciom było dziwnie, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Bartosz stał się dla nich kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Razem grali w siatkówkę, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.

Mijały lata. Kacper zaczął się spotykać z dziewczyną, Tymek zainteresował się muzyką. Pewnego dnia Kacper przyszedł do Bartosza po radę — tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Wisia otworzyła i zastygła. W progu stał Marian.

— Popełniłem błąd — powiedział. — Chcę to naprawić.

— Wynoś się! — warknął Kacper, zaciskając pięści.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — wściekł się Marian.

— Nie waż się tak mówić do mojego syna! — ostro rzucił Bartosz, wysuwając się naprzód.

Był gotów bronić rodziny.

— Nie potrzebujemy cię! — krzyknął Tymek, podbiegając do drzwi.

Wypchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.

— Niech tylko spróbuje wrócić — warknął.

Wisia spojrzała na swoich mężczyzn — Kacpra, Tymka i Bartosza. Jej obrona, jej oparcie. Udało jej się zbudować prawdziwą rodzinę, pomimo wszystkich nieszczęść. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału