Porzucone Dziecko: Historia Niezwykłych Odzyskań i Osobistych Odkryć

polregion.pl 9 godzin temu

Hej, mam Ci do opowiedzenia historię, która ostatnio przytrafiła się w naszej wsi pod Krakowem.

Rano obudziła mnie dziwna nocna wizja w śnie widziałam, jak mój synek, Jasio, stoi na progu i puka w drzwi. Odetchnęłam, zerwałam się z łóżka i, boso, pobiegłam w stronę wejścia. Ledwie dotarłam, opadła mi serce, położyłam się przy framudze i milczałam. Nikt nie przychodził, a te sny zawsze mnie zwodziły i tak, jak zawsze, otworzyłam drzwi szeroko i spojrzałam w czarną noc. Cisza i półmrok otulały podwórko, a ja, starając się uspokoić bicie serca, usiadłam na schodku. Nagle usłyszałam stłumiony szelest, jakby coś drapało w krzakach.

Znowu kot sąsiadka się zaplątał, pomyślałam, i ruszyłam wyciągać małego futrzaka, tak jak wielokrotnie wcześniej. Tym razem nie był to kot, bo kiedy pociągnęłam za szmatkę zwisającą z borówek, zobaczyłam starą, kolorową pieluszkę. Szarpnęłam mocniej i w rogu leżało maleńkie dziecko. Było nagie, wyprostowane, jakby się owinęło w same siebie chłopiec.

Z pępkiem, który jeszcze nie odpadł, wiedziałam, iż ma zaledwie kilka tygodni. Nie mogło już choćby płakać, było mokre, wycieńczone i chyba bardzo głodne. Gdy wzięłam je na ręce, wydobył się cichy piszczący dźwięk. Nie myśląc, przytuliłam je do siebie i wbiegłam do domu. Znalazłam czystą pościel, zawinęłam malucha w pieluszkę, przykryłam ciepłym kocem i zaczęłam podgrzewać mleko. Umyłam butelkę, odnalazłam smoczek, który kiedyś używałam przy koźlęciu.

Jasio ssał żarcie, łapał się za gardło z zachłanności, a gdy w końcu został najedzony i ogrzany, zasnął. Świt dopiero się zbliżał, ale ja wciąż patrzyłam na niego, myśląc o tym cudzie. Mam już ponad czterdzieści lat, a w wiosce młodzież nazywa mnie już ciocią. Męża i jedynego syna straciłam w wojnie w jeden rok i od tego czasu żyję sama. Nie potrafiłam przywyknąć do samotności, ale los nieustannie przypominał mi o tym, i nauczyłam się polegać wyłącznie na sobie. Teraz nie wiedziałam, co zrobić dalej. Spojrzałam na śpiącego chłopca, a wtedy wpadła mi do głowy myśl o sąsiadce Grażynie.

Grażyna prowadziła życie, jakby nic jej nie brakowało: nie miała męża, nie traciła dzieci w żadnej wojnie, po prostu cieszyła się życiem. Mężczyźni przychodzili i odchodzili, a ona nigdy nie przywiązywała się do nich. Stała na swym progu, w lekkim szaliku, rozciągnięta w promieniach wschodzącego słońca. Gdy opowiedziałam jej o nocnym zdarzeniu, odparła krótko:

No i po co Ci to? i weszła do domu. Zauważyłam, iż w kącie okna poruszyła się firanka chyba kolejny kochanek nocny przyszedł się przyczaić. Po co? Naprawdę po co? szepnęłam do siebie. gwałtownie spakowałam wszystkiego, nakarmiłam dziecko, zapakowałam suche jedzenie i ruszyłam w stronę dworca, by złapać transport do miasta. Po pięciu minutach przyjechał ciężarówka z kierowcą, który zapytał:

Do szpitala?

Tak, do szpitala odpowiedziałam spokojnie.

W schronisku, gdy wypełniałam formalności przy przygarnięciu tego małego, nie mogłam przestać myśleć, iż coś robię nie tak, iż moja dusza ciągle drży. Pustka w sercu była przytłaczająca dokładnie taką samą, jaką poczułam, gdy dowiedziałam się o śmierci męża, a potem i syna.

Jak go nazwiesz? Jakie ma imię? zapytała opiekunka.

Imię? zamyśliłam się na chwilę nazywał się Jasio.

Ładne imię odparła. Mamy tu po wojnie mnóstwo Jasioków i Zosi, bo tak było, iż rodzice zginęli. Teraz nie ma mężczyzn, więc cieszyć się musimy z tego chłopca. A ci, co go zostawili, to jak kukułka, nie matka!

Te słowa nie zostały mi w duszy mile, choć nie były skierowane bezpośrednio do mnie. Po powrocie do domu, już wieczorem, włączyłam lampkę i zobaczyłam starą pieluszkę Jasia, którą nie wyrzuciłam, a tylko odłożyłam na bok. Wzięłam ją do ręki, usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać mokrą tkaninę, jakby nic nie myśląc. W rogu znalazłam mały węzełek, w którym ukryty był szary papier i prosty cynkowy krzyżyk na sznurku. Rozwinęłam kartkę i przeczytałam:

Kochana, dobra kobieto, wybacz. Nie potrzebuję tego dziecka, zgubiłam się w życiu, jutro mnie już nie będzie. Nie zostawiaj mojego syna, zrób dla niego to, czego nie mogę zrobić. Pod kartką była data urodzenia.

Wtedy serce mi się rozpadło płakałam jak po pogrzebie, łzy leciały strumieniami. Myślałam, iż już nie płaczę, iż wszystko wypłakałam. Przypomniały mi się chwile, gdy poślubiłam i jak szczęśliwi byliśmy z mężem. Potem przyszedł Jasio kolejny powód do radości. Wioska zazdrościła mi szczęścia, bo promieniowałam od miłości do męża i syna. Mężczyźni mnie uwielbiali, a przed wojną syn ukończył kursy kierowcy i obiecał, iż podjedzie mnie nowym samochodem z kołchozu. Ale wojna

W sierpniu 42 przysłano mi pogrążkę po mężu, a w październiku tego samego roku po synu. Szczęście zgasło, a ja stałam się taką samą, jak prawie każda druga wioska w nocy biegłam do drzwi, otwierałam je, wpatrując się w ciemność a tam nic nie było, tylko szelest w krzakach i nieszczęśliwy kot sąsiadki. I tej nocy nie mogłam zasnąć, biegałam na dwór, słuchałam nocy i czekałam na coś.

Rano znów wsiadłam w pociąg do miasta. Opiekunka w schronisku od razu mnie rozpoznała i nie zdziwiła się, kiedy powiedziałam, iż chcę wziąć chłopca z powrotem, bo tak rozkazał mi mój zmarły syn.

Dobrze, pomożemy z papierami odparła.

Zawinąwszy Jasia w koc, wyszłam ze schroniska z nowym sercem nie było już tej pożerającej pustki, którą nosiłam latami. Zajęły je euforia i miłość. Jakby los nakazał mi być szczęśliwą, tak się stało. W pustym domu na powrót spotkałam jedynie zdjęcia męża i syna na ścianie. Tym razem ich twarze wydawały się spokojniejsze, jakby były rozświetlone, łagodne, zachęcające. Trzymałam Jasia przy sobie i czułam się silna bo wiedziałam, iż będzie potrzebował mnie jeszcze długo.

Czy pomożecie mi? szepnęłam do zdjęć.

Minęło dwadzieścia lat. Jasio wyrosł na przystojnego młodzieńca, po którym chodziły wszystkie dziewczyny, ale wybrał swoją ukochaną Łucję. Przedstawiła ją kiedyś matce, a ja zobaczyłam, iż mój syn stał się prawdziwym mężczyzną i pobłogosławiłam ich. Ślub był huczny, a młode już budowali własne gniazdko. Gdy przyszły ich dzieci, najmłodszego nazwano Jasio, więc nasza rodzina zaczęła się rozrastać.

Pewnej nocy obudził mnie hałas za oknem, więc jak zwykle pobiegłam do drzwi, otworzyłam i wyszłam na podwórze. Nadciągała burza, błyskało w oddali.

Dziękuję ci, synku szepnęłam w ciemność. Teraz mam trzech Jasioszy i kocham was wszystkich.

Stary dąb przy progu, który posadził mój mąż, kiedy Jasio przyszedł na świat, szumiał w podmuchu wiatru, a błyskawica rozświetliła niebo niczym uśmiech mojego chłopca.

Trzymaj się, kochana, i pamiętaj, iż choćby w najciemniejsze noce może przyjść światło.

Idź do oryginalnego materiału