— To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć — mówi Susann Kalbas. Jako 20-latka zdecydowała się po ośmiu latach opuścić Berlin i wrócić na wieś — do Niemiec Wschodnich. Kalbas przeczy w ten sposób pewnemu trendowi.
Chociaż przepływy migracyjne między zachodnimi i wschodnimi Niemcami są w tej chwili względnie zrównoważone, wschodnie kraje związkowe będą tracić ludność do 2040 r. ze względu na ich strukturę wiekową. Według badania przeprowadzonego w zeszłym roku przez Fundację Bertelsmanna Saksonia-Anhalt odnotuje największy spadek liczby ludności, z ok. 12 proc. mieszkańców mniej, podczas gdy Turyngia straci 1 p.p.
Choć miasta takie jak Drezno, Jena i Lipsk rozwijają się, spadek jest ogromny, zwłaszcza w wiejskich, słabych strukturalnie regionach. Zgodnie z prognozą Federalnego Instytutu Badań nad Budownictwem, Urbanistyką i Rozwojem Przestrzennym niektóre wschodnioniemieckie regiony stracą do 2045 r. choćby jedną piątą swojej populacji.
A jednak wciąż istnieją młodzi ludzie, którzy świadomie wybierają życie właśnie w tych miejscach. Co nimi kieruje?
„Jak można przenieść się z miasta?”
Susann Kalbas mówi, iż w pewnym momencie Berlin stał się dla niej za duży. — Zatraciłam się tam jako osoba i stawałam się coraz bardziej wycofana — opowiada. Postanowiła wrócić do swojej rodzinnej wioski w Knappenrode we wschodniej Saksonii — dawnym regionie wydobycia węgla brunatnego, który walczy ze zmianami strukturalnymi. Wielu przyjaciół i znajomych nie było w stanie zrozumieć jej decyzji w tamtym czasie. — Jak można przenieść się z miasta ze wszystkimi możliwościami z powrotem na wieś? — takie pytanie padało często.
Od ośmiu lat Kalbas mieszka z powrotem w wiosce liczącej niecałe 700 mieszkańców. Kolejne największe miasto, Bautzen, znajduje się ok. 30 km dalej, a do Drezna jedzie się dobrą godzinę. To wioska pośrodku niczego.
Kalbas mówi, iż na początku musiała się do tego przyzwyczaić. — Kiedy wieczorem jest tu ciemno, jest naprawdę ciemno. Króliki i lisy mówią sobie dobranoc — opowiada ze śmiechem. Przede wszystkim musiała przyzwyczaić się do faktu, iż nie mogła już wybiec o 22:00, aby zrobić zapomniane zakupy.
Dla 35-latki są to jednak drobne problemy, z którymi już się pogodziła. Przede wszystkim dostrzega zalety, cieszy się przyrodą i życiem towarzyskim na wsi. — Ludzie pozdrawiają się nawzajem, choćby zatrzymują się na chwilę w samochodzie na drodze, gdy spotykają kogoś znajomego. Czujesz się o wiele bardziej zauważany przez innych ludzi niż w dużym mieście — zachwyca się Kalbas. — jeżeli ktoś idzie nago przez berliński Alexanderplatz, każdy robi swoje — tutaj każdy zadzwoniłby po służby ratunkowe — dodaje.
Berlin
Wieś nie dla wszystkich
Historia Johanny Weinhold i jej męża Roberta pokazuje, iż decyzja o zamieszkaniu we wschodnich Niemczech nie jest adekwatna dla wszystkich. Wraz z trójką dzieci para przeprowadziła się w 2013 r. z Lipska do wiejskiego miasteczka Pretzschendorf, na południe od Drezna, w Saksonii.
To miejsce, w którym dorastał Robert. Kiedy czynsz w mieście przez cały czas rósł, Weinhold dojrzała do decyzji o zakupie własnego domu na wsi. „Przedszkole, szkoła podstawowa, piekarnia i sklepy” to warunki, które spełniało miasteczko Pretzschendorf. Z miasta o wysokim odsetku wyborców Partii Zielonych i Partii Lewicy rodzina przeniosła się do regionu, w którym te ugrupowania prawie nie odgrywają roli — ale AfD już tak.
37-latka mówi, iż mit o romantycznej wsi gwałtownie upadł. choćby początek był niefortunny. Robert skrytykował na Twitterze proces przyjmowania ich dzieci do szkoły i nauczycieli muzyki. I wtedy się zaczęło.
— Twitter jest dla nas jak wioska, w której wymieniamy się pomysłami z ludźmi o podobnych poglądach. Czasami też wyrażamy swoją frustrację — mówi Weinhold. Johanna próbowała kiedyś opisać różnicę między wsią a miastem na imprezie. Od tego momentu rodzina przeżywała ciężkie chwile.
„Nie pasuję tam”
Grożono jej skargą do urzędu ds. młodzieży po tym, jak latem spędziła noc w przyczepie budowlanej na własnej posesji podczas remontu domu. — Żyją jak Cyganie — mówiono w okolicy. Weinhold miała wrażenie, iż ludzie są wobec niej krytyczni, częściowo ze względu na jej zawód dziennikarki. — Dla wielu byłam tą z „kłamliwej prasy” — opowiada. Sąsiadom przeszkadzał również zarośnięty ogród rodziny. Ale rzadko ktoś z nimi rozmawiał; zwykle Johanna słyszała o skargach od swoich teściów, którzy również mieszkają w Pretzschendorf.
— Jeśli chcę tu mieszkać, mogę żyć tylko tak, jak chcą tego ludzie wokół mnie, w przeciwnym razie jestem bezwartościowy — tłumaczy Robert Weinhold. Jego żona wyjaśnia, iż rodzina znalazła choćby wiadomość „nie jesteście nic warci dla społeczeństwa” w skrzynce na listy. Doprowadziło to do ostatecznej decyzji o powrocie do Lipska po sześciu miesiącach i rezygnacji z domu.
Weinhold podkreśla, iż nie obwinia mieszkańców Pretzschendorf za swoją porażkę. — Są ludzie, którzy potrafią tam wspaniale żyć. Ale dla mnie był to szczególny sposób, który naprawdę ograniczył mnie jako osobę i sprawił, iż zdałam sobie sprawę, iż tam nie pasuję — wyjaśnia.
Miasto kontra wieś
Bernhard Koppen z Niemieckiego Towarzystwa Demograficznego tłumaczy, iż ludzie, którzy są w stanie poradzić sobie z „większą kontrolą społeczną”, czują się bardziej komfortowo na wsi. — jeżeli zinterpretować to negatywnie, można powiedzieć, iż ludzie, którzy odbiegają od „normy”, są postrzegani krytycznie. jeżeli zinterpretować to pozytywnie, ludzie zwracają na siebie większą uwagę — mówi ekspert. Wschodnie Niemcy są zbudowane na utartych schematach i konserwatywnych wartościach. Jest to związane ze starzeniem się społeczeństwa.
Według Federalnego Urzędu Statystycznego odsetek osób w wieku 65+ na wschodzie jest o ok. 6 proc. wyższy niż na zachodzie (stan na 2022 r.). Może to być trudne, gdy ludzie o zupełnie innych postawach niż miejscowi przenoszą się do danego regionu — mówi Koppen.
Susann Kalbas, która w tej chwili pracuje jako asystentka w muzeum w zlikwidowanej fabryce brykietu w Knappenrode, nie przejmuje się konserwatywnymi postawami, mimo iż w Berlinie doświadczyła czegoś innego. — Zawsze lubię słuchać obu stron — mówi. Ludzie w jej mieście żyją zgodnie z mottem „żyj i pozwól żyć”. Ma tylko problem, gdy ktoś próbuje narzucić jej swoją opinię.
Kalbas mówi, iż jest szczęśliwa w Knappenrode. Planuje tam swoje życie. Lubi odwiedzać przyjaciół i znajomych w Berlinie czy Dreźnie. Chce jednak ograniczyć się do tych wizyt. — Rozgwieżdżone niebo na wsi jest po prostu o wiele piękniejsze — podsumowuje.