Poświęcaliśmy wszystko dla naszych córek – czy zasłużyłam na taką obojętność?

newsempire24.com 4 dni temu

Odmawialiśmy sobie wszystkiego, żeby tylko nasze córki miały wszystko, czego potrzebują. Czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność od własnych dzieci?

Gdy nasze córki dorosły i założyły rodziny, ja i mój mąż odetchnęliśmy z ulgą. Wydawało się, iż wreszcie możemy żyć dla siebie, bo lata ciężkiej walki o byt rodziny mamy za sobą. Pamiętam, jak żyliśmy skromnie – pracowaliśmy od świtu do nocy w fabryce, zarabiając grosze, ale nigdy nie pozwalaliśmy sobie na narzekanie. Każdą złotówkę inwestowaliśmy w nasze dziewczynki.

Szczerze mówiąc, odmawialiśmy sobie wszystkiego. Ani nowych butów, ani wakacji – byleby tylko córki miały to, co dzieci z bogatszych domów. Pamiętam, jak skrupulatnie liczyłam każdy grosz, żeby kupić im porządne ubrania, dobre podręczniki, zapisać na dodatkowe zajęcia. Wierzyliśmy, iż skończą studia, znajdą pracę – i życie się odmieni.

Ale poszło zupełnie inaczej. Po szkole obie poszły na uczelnie, znów płacić, zbierać, pomagać. Nie było momentu wytchnienia. Studia, wesela jedno po drugim, potem narodziny wnuków. I znów wszystko od nowa.

Gdy skończyły się urlopy macierzyńskie, obie córki stwierdziły, iż maluchy są jeszcze za małe do żłobika. Ze łzami w oczach prosiły, żebym zajęła się dziećmi. Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam – bo sama pensja nie wystarczała. Po naradzie z mężem rzuciłam dodatkową pracę, by zostać babcią na pełen etat. On dalej pracował mimo wieku, żeby pokrywać wydatki.

Dwie emerytury i jego zarobki – ledwo starczało. Zięciowie w międzyczasie założyli wspólny biznes, który zaczął przynosić zyski, ale dla nas nic się nie zmieniło. Dalej pomagaliśmy – finansowo, czasem, troską. Było nam dobrze, bo skoro im się powodzi, to i my mieliśmy spokój.

Wszystko runęło jednego dnia. Mąż pewnego ranka poszedł do pracy i już nie wrócił. Serce odmówiło posобieśiństwa. Pogotowie dotarło szybko, ale nie udało się go uratować. Czterdzieści dwa lata razem – i zostałam sama. Pochowałam nie tylko ukochanego człowieka, ale też swoją podporę, swój sens.

Córki, oczywiście, przeżywały. Płakały, wspierały. Ale niedługo. Po dwóch tygodniach oświadczyły, iż czas oddać dzieci do przedszkola. Powiedziały – i poszły. A ja zostałam sama – w ciszy, w pustym mieszkaniu, ze złamanym sercem i głodową emeryturą.

Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, jak przerażająco i gorzko jest być nikomu niepotrzebnym. Pieniądze topniały – trzeba było płacić za raki, kupować jedzenie, leki. Ale brakowało. Gdy wpadły w odwiedziny, odważyłam się poprosić o pomoc. Choć trochę, żeby opłacić rachunki i kupić lekarstwa.

Starsza od razu odpowiedziała, iż u nich też brakuje, iż kredyty, wydatki, dzieci… Młodsza po prostu milczała, udając, iż nie słyszy. Od tamtej pory – ani telefonu, ani wizyty. Jakbym przestała istnieć.

Siedzę i myślę – czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Moje poświęcenie, nieprzerpane noce, oszczędności, troska – czy to wszystko nic nie znaczy? Gdzie jest ten dług wdzięczności, ta miłość, o której piszą w książkach? Czy to tylko bajki?

Każdego wieczoru patrzę na stare zdjęcia. Na nich – ja i mąż, młodzi, pełni nadziei. Dziewczynki małe, uśmiechnięte. Wtedy byliśmy szczęśliwi. Wtedy mieliśmy rodzinę. A teraz? Cisza, pustka i gorycz.

Nie wiem, czym zawiniłam wobec córek. Ale wiem jedno: już tak nie mogę.

Idź do oryginalnego materiału