Poświęciła wszystko dla syna, pozostając z poczuciem winy i samotnością

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mam sześćdziesiąt dziewięć lat. Mieszkam w starej dwupokojowej kawalerce na obrzeżach Łodzi. Od kilku lat budzę się i zasypiam z ciężarem niepokoju w piersi. Nie z powodu samotności – nie, za cienką ścianą śpi mój syn. Ale każdego wieczoru drżę na myśl, iż znów wróci pijany, zacznie krzyczeć, żądać pieniędzy, obwiniać mnie za wszystkie swoje nieszczęścia. I wiem, iż ma rację. Ma prawo być wściekły. Bo te nieszczęścia są po części moją winą.

Mój syn, Marek, ma czterdzieści pięć lat. W swoim życiu był dwa razy oficjalnie żonaty i dwa razy żył z kobietami „na kocią łapę”. Żadnej z nich nie zaakceptowałam. Byłam matką, która szczerze wierzyła, iż wie, co dla niego najlepsze. Co może być ważniejsze niż macierzyński instynkt? Myślałam, iż chronię go przed błędami, przed złymi małżeństwami, przed cierpieniem. Teraz widzę, iż tak naprawdę chroniłam nie jego, ale swoją dumę.

Jego pierwsza żona, Kasia, była dziewczyną ze wsi. Pobrali się jeszcze jako studenci, naiwni, zakochani. A ja od razu uznałam: to nie dla niego. Zbyt prosta, zbyt pospolita. Nie pozwoliłam im się choćby wprowadzić, więc wegetowali w akademiku. Wciąż wtrącałam swoje trzy grosze, rzucałam zjadliwe uwagi. W końcu się rozwiedli. Wrócił do mnie – złamany, przygnieciony. A ja czułam się zwyciężczynią.

Minęło kilka lat. W jego życiu pojawiła się Agnieszka – jasna, spokojna, dobra dziewczyna. Wierząca. Modliła się, chodziła do kościoła, marzyła o ślubie przed ołtarzem. A ja… Znów nie wytrzymałam. Śmiech, sarkazm, cierpkie komentarze. Wydawało mi się, iż chce „wciągnąć” mojego syna w religię, w swój świat. Zniszczyłam i ten związek.

Potem była Magda – dziewczyna bez rodziców. Wtedy Marek robił drugi fakultet i miał przed sobą przyszłość. A ona – sieroca przeszłość. Byłam pewna, iż „przylepiła się” do niego dla korzyści. Znów się wtrąciłam. Znów własnymi rękami rozwaliłam wszystko.

Gdy zrozumiałam, iż czekanie na „idealną synową” nie ma sensu, postanowiłam znaleźć mu żonę sama. Znalazłam – pannę z „dobrego” domu, z pieniędzmi, z porządnym zawodem. choćby zaczęli planować wesele. Ale po miesiącu Marek rzucił to wszystko. Wrócił w środku dnia, cisnął klucze na stół i powiedział tylko: „Nie chcę już żyć tak, jak mi każesz.”

Od tamtej pory zaczął się jego upadek. Najpierw tylko siedział w domu. Potem zaczął pić. Teraz pije codziennie. Czasem sam. Czasem z innymi bezrobotnymi kolegami. Zabiera moją emeryturę, czasem dorobi, ale wszystko przepija. W mieszkaniu – wieczny smród, brud. I wstyd przed sąsiadami.

Patrzę w lustro i pytam: gdzie popełniłam błąd? Dlaczego ja, która wychowałam syna sama, dałam mu nie oparcie, ale gorycz? Dlaczego moja miłość stała się niszczeniem?

Jego byłe? Wszystkie ułożyły sobie życie. Kasia – zamężna, dwójka dzieci, własny dom i praca. Agnieszka śpiewa w chórze kościelnym, wychowuje syna z mężem, który ją kocha. Magda niedługo wychodzi za mąż, mieszka w Krakowie, uśmiecha się na zdjęciach, które pokazywała mi potajemnie siostra.

A ja… Boję się odgłosów w korytarzu. Boję się, iż Marek znów wpadnie w furię. Boję się choćby poruszyć w nocy – nagle obudzę go. Jestem starą, schorowaną, samotną kobietą, która oddała synowi wszystko – a w końcu odebrała mu choćby to.

Gdybym mogła ponownie stanąć przed wyborem… Nie przeszkadzałabym. Nie naciskała. Po prostu przytuliłabym go i powiedziała: „Bądź szczęśliwy, synku, tak jak chcesz. Jestem przy tobie.” Ale teraz – za późno. Teraz tylko proszę Boga o siłę, by przeżyć te kilka lat, które mi zostały.

Niech moja historia będzie ostrzeżeniem. Nie łamcie dzieciom skrzydeł. Nie budujcie za nich życia. Po prostu kochajcie – i puśćcie. Tylko wtedy naprawdę polecą.

Idź do oryginalnego materiału