Poświęciliśmy się dla dzieci, a na starość zostaliśmy sami.

polregion.pl 22 godzin temu

Całe życie poświęciliśmy dzieciom. Nie dla siebie, nie dla kariery, ale właśnie dla nich – dla naszej ukochanej trójki, którą pielęgnowaliśmy, wspieraliśmy, oddając wszystko, co mieliśmy. I kto by pomyślał, iż na końcu tej drogi, gdy siły już nie te i zdrowie szwankuje, zostaniemy tylko z pustką i bólem, zamiast z wdzięcznością i troską.

Z Janem znaliśmy się od dzieciństwa – mieszkaliśmy na tym samym podwórku w Krakowie, chodziliśmy do jednej klasy. Gdy skończyłam osiemnaście lat, wzięliśmy ślub. Wesele było skromne, bo grosza przy duszy nie mieliśmy. Kilka miesięcy później okazało się, iż jestem w ciąży. Jan rzucił wtedy studia, by podjąć dwie prace – tylko żeby utrzymać rodzinę.

Żyliśmy bez luksusów. Czasem przez trzy dni jedliśmy tylko ziemniaki, ale nigdy nie narzekaliśmy. Wiedzieliśmy, po co to wszystko. Marzyliśmy, by nasze dzieci nie znały biedy, by nie musiały żyć w takiej nędzy jak my. Gdy sytuacja trochę się ustabilizowała, znów zaszłam w ciążę. Bałam się, ale ani przez chwilę nie wahaliśmy się – wychowamy kolejne dziecko. W końcu to nasza krew.

Wtedy nie mieliśmy żadnej pomocy. Nikt nie przychodził, by zająć się maluchami. Moja matka zmarła wcześnie, a teściowa mieszkała w Łodzi i zajmowała się tylko sobą. Ja wiecznie krzątałam się po kuchni i w pokoju dziecięcym, a Jan pracował od świtu do nocy, wracał z przemarzniętymi dłońmi i zapadniętymi oczami.

Przed trzydziestką urodziłam trzecie. Czy było ciężko? Naturalnie. Ale nigdy nie liczyliśmy na łatwe życie. Nie należeliśmy do tych, którym wszystko przychodziło lekko. Po prostu szliśmy naprzód. Krok za krokiem, przez kredyty i harówkę, udało nam się kupić mieszkania dwójce starszych dzieci. Ile nieprzespanych nocy to kosztowało – tylko Bóg wie. Najmłodszą, Małgosię, wysłaliśmy na studia medyczne za granicę. Wzięliśmy kolejną pożyczkę i powtarzaliśmy sobie: „Damy radę”.

Lata mknęły jak w przyspieszonym tempie. Dzieci wyfrunęły z gniazda, każde w swoją stronę. Mają własne życie. A nam przyszła starość. Nie powoli i łagodnie, jakbyśmy chcieli, ale nagle – z diagnozą Jana. Słabł z dnia na dzień. Opiekowałam się nim sama. Ani telefonu, ani odwiedzin.

Gdy zadzwoniłam do najstarszej, Kasi, prosząc, by przyjechała, odburknęła:
– Mam swoje dzieci, mam obowiązki. Nie mogę.
A później sąsiedzi opowiedzieli, iż widzieli ją w kawiarni z koleżankami.

Syn, Tomek, tłumaczył się pracą, choć tego samego dnia wrzucił zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem.
A Małgosia – ta, dla której sprzedaliśmy niemal wszystko, by zdobyła wykształcenie – odpisała, iż nie może przyjechać przez sesję. I tyle.

Noce spędzałam przy łóżku Jana, podając mu łyżką herbatę, mierząc gorączkę, ściskając jego dłoń, gdy cierpiał. Nie czekałam na cuda – chciałam tylko, by wiedział, iż jest komuś jeszcze potrzebny. Bo dla mnie zawsze był.

Właśnie wtedy zrozumiałam – zostaliśmy zupełnie sami. Bez wsparcia, bez ciepła, bez choćby odrobiny zainteresowania. Tak, zrobiliśmy dla nich wszystko. Głodowaliśmy, by oni mogli jeść. Nie kupowaliśmy sobie nic, by oni mieli lepiej. Nie odpoczywaliśmy – by oni mogli pojechać nad morze.

A teraz staliśmy się ciężarem. I wiecie, co jest najgorsze? Nie choćby ich zdrada. Najbardziej boli to, iż nas wymazali. Że byliśmy potrzebni, dopóki dawaliśmy. A teraz – tylko przeszkadzamy. Oni są młodzi, żyją, mają przed sobą przyszłość. A wy – tylko przeszłość, która już nikogo nie obchodzi.

Czasem słyszę, jak sąsiedzi śmieją się w klatce schodowej – przyjechali wnukowie. Czasem widzę, jak koleżanka idzie do parku, trzymając córkę za rękę. I wtedy coś się we mnie zaciska. Nam to już nie pisane. Dla naszych dzieci jesteśmy tylko wspomnieniem.

Przestałam dzwonić. Przestałam przypominać o sobie. Mieszkamy z Janem w małym, ale schludnym mieszkaniu. Gotuję mu kaszę, puszczam stare filmy, czuwam przy nim, gdy zasypia. I każdego wieczora proszę niebo tylko o jedno – by nie cierpiał. By odszedł spokojnie. Bo już dość wycierpiał.

A dzieci? Cóż, pewnie mają się dobrze. W końcu po to się staraliśmy. Tylko dlaczego ta „pomyślność” smakuje tak gorzko? Dlaczego w sercu jest tak pusto i zimno?

Głodowaliśmy, by były szczęśliwe. A teraz po cichu łykamy łzy.

Idź do oryginalnego materiału