Poranek taki, jak każdy. Godzina szósta rano, filiżanka kawy z mlekiem, krótka chwila z kalendarzem, żeby wiedzieć co mnie dziś czeka i czy na pewno nie przeoczyłam wywiadówki w szkole. Prysznic. Pół godziny później budzę dzieci. Jak każdego dnia i tym razem nie jest łatwo. Ale w końcu, mniej lub bardziej ubrani, mniej lub bardziej uśmiechnięci, siadamy w końcu do wspólnego śniadania. Ja i dwójka moich dzieci. Punkt siódma trzydzieści wychodzimy z domu, by zrobić naszą codzienną trasę – najpierw do szkoły, potem do przedszkola. Po drodze rozmawiamy – o tym, co ważne i o tym, co nieważne, ale i tak interesujące albo zabawne. O koleżance, która boi się pani od plastyki. I o tej, która ma małego kotka i jej tata przyniósł go wczoraj do przedszkola. Jak zwykle, jesteśmy na czas. Kilka buziaków, uśmiech i rozchodzimy się do swoich zajęć. Zanim zacznę pisać, zwykle parzę sobie herbatę, przeglądam wiadomości i siadam do pracy.
Jak zwykle się udało. Dzieci zaprowadzone na czas do szkoły i przedszkola, kanapki na drugie śniadanie spakowane, lekcje sprawdzone, maluchy spokojne (w miarę) i zadowolone, iż ich życie toczy się regularnym, rutynowym rytmem. Że, jak codziennie, odbiorę ich o tej samej porze i pójdziemy na ten sam krótki spacer, a potem do domu. Zjemy coś ciepłego, nieważne, czy to będzie domowy obiad, czy zamówiona w ulubionej restauracji pizza, przytulimy się i odrobimy razem lekcje, poczytamy, pobawimy się, siądziemy do wspólnej kolacji (kanapki). A kiedy dom zaśnie, usiądę zmęczona na kanapie z tym samym poczuciem: lepszy lub gorszy, ten dzień się udał. Znów.
Dziś też usiadłam przy stole, otworzyłam komputer i nagle poczułam się dumna… z samej siebie. „Kurczę – pomyślałam, pierwszy raz w życiu – jak ja sobie z tym wszystkim radzę? To jest niesamowite. Jestem silna, niesamowita.” I zaraz potem zrobiło mi się głupio, iż tak o sobie myślę. Ale nie na długo. Napisałam do koleżanki. „Super – odpowiedziała – ja też o tym nigdy nie myślę w taki sposób. A powinnam. Jestem naprawdę świetna”. To prawda, jest. Wychowuje dwóch, wspaniałych synów, przekazuje im wartości, o których większość z nas zapomina. No i jest naprawdę dobrą autorką. Podziwiałam ją, ale siebie – nigdy.
Czemu tak trudno nam przyznać przed samymi sobą, iż jesteśmy wspaniałe, iż wykonujemy świetną robotę? Nieważne, kim jesteśmy i jaka jest nasza sytuacja. Codziennie dokonujemy czegoś niezwykłego. Dlaczego tak rzadko same sobie to mówimy? Dlaczego cały ten szalony, codzienny multitasking uważamy za coś oczywistego, zwyczajnego? Przecież to wcale nie jest nic zwyczajnego. To jest taki nasz mały, codzienny heroizm.
Mam kilka koleżanek, które mówią mi na pół ironicznie, na pół szczerze: „Podziwiam cię. Ja bym tak nie mogła”. Myślę, iż się nie doceniają. Gdyby znalazły się w mojej sytuacji – mogłyby.
Nie zastanawiamy się na co dzień jak ważne jest to, co robimy – ciepły posiłek, książka przeczytana dziecku wieczorem, poczucie bezpieczeństwa jakie mu dajemy, ciepło, zakupy przyniesione ze sklepu, kiedy już wydawało ci się, iż nie masz siły. Albo, jeżeli nie masz dzieci – opieka nad schorowanym bliskim, partnerem, rodzicem. Lub też codzienne zmaganie się z chorobą.
Jasne, nie jest łatwo. I nie musi tak być. Z czasem dzieci podrosną, będą mogły bardziej uczestniczyć w domowych obowiązkach. Choroba stanie się codziennością, przywykniesz do tego czym jest i jak sobie z nią radzisz. przez cały czas – powinieneś być dumny, znać swoją wartość, wiedzieć, jaki wysiłek podejmujesz, ile osiągasz.
Zbyt rzadko jesteśmy z siebie dumni za „normalne”, codzienne sprawy. Bo przecież, mimo iż normalne i codzienne, bywają dni, iż są dla nas emocjonalnym Everestem.