Prawo do moich praw — lekcja, która bolała matkę

polregion.pl 7 godzin temu

„Musisz szanować moje prawa!” — powiedział mój syn, nie zdając sobie sprawy, jak łatwo zranić serce matki.

Tego wilgotnego październikowego wieczoru Katarzyna, otulona w ciepły szlafrok, postawiła na stole talerz gorących pierogów. W powietrzu unosił się zapach świeżego ciasta, a przez okno wdzierał się chłód i wiatr. Wszyscy domownicy spieszyli się do stołu — każdy marzył o rozgrzewającej herbacie i chwili zapomnienia o jesiennej szarudze.

Dziesięcioletni syn Katarzyny, Bartek, usiadł w milczeniu, wziął jednego pieroga, ale ledwo go tknął — tylko dłubał widelcem w nadzieniu i marszczył brwi. Jego wzrok był ciężki, jakby tego dnia dowiedział się czegoś poważnego.

— Co się stało, Bartku? — zapytała Katarzyna, siadając obok. — Jesteś taki zamyślony. Coś w szkole się wydarzyło?

Chłopiec odłożył pieroga i odparł:

— Dzisiaj przyszedł do nas pan policjant na lekcję wychowawczą. Mówił, iż dzieci mają swoje prawa. I iż rodzice często je łamią.

Katarzyna uniosła zaskoczona brew:

— Naprawdę? I co takiego opowiadał?

— Dużo — zaczął Bartek z miną dorosłego. — Na przykład, iż nie można mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Że wy z tatą musicie szanować moją godność. A ja mam swoje życie prywatne. I mam prawo decydować, jak spędzam czas.

— Życie prywatne? — powtórzyła Katarzyna, ledwo powstrzymując uśmiech.

— Tak! — skinął stanowczo. — Na przykład, chcę po szkole grać na komputerze. A ty każesz mi odrabiać lekcje. To naruszenie mojej wolności! I jeszcze krzyczysz, gdy nie chcę jeść brokułów! A ten pan powiedział, iż to przemoc psychiczna! No i te klapsy? To już przestępstwo! Mogą mnie choćby odebrać z domu, jeżeli się poskarżę.

Katarzyna milczała. Stała, wspierając się o stół, i patrzyła na syna, który nagle stał się dla niej obcy. Pamiętała, jak był malutki, jak płakał w nocy, jak tulił się do niej, gdy miał gorączkę, i jak ona, nie śpiąc, pilnowała każdego jego oddechu. A teraz przed nią stał „człowiek z prawami”.

— A panią od polskiego się nie boisz? — spytała ciszej. — Jak cię zatrzyma po lekcjach, też wezwiesz policję?

— Oczywiście! To nielegalne przetrzymywanie. Mogę zgłosić. Niech też szanuje moje prawa.

— A jeżeli ją wsadzą do więzienia? Nie będzie ci szkoda?

— Będzie… — w głosie Bartka pojawiła się nutka zwątpienia. — Ale… niech nie łamie zasad!

Katarzyna westchnęła, odwróciła się do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. W tym czasie Bartek wziął kartkę i coś gwałtownie zapisał. Skończywszy, podbiegł do niej i podał notatkę.

Dziecięcym, ale pewnym pismem było napisane:

„Rachunek za obowiązki: sprzątanie pokoju — 20 zł, wyprowadzanie psa — 15 zł, zakupy — 10 zł. Razem: 45 zł za tydzień. Zaległość z zeszłego tygodnia — dodatkowe 60 zł.”

Katarzyna opuściła wzrok na kartkę. W piersi zacisnęło jej się serce. Poczula, jak między nią a synem wyrasta niewidzialny mur. Usiadła, wzięła kolejną kartkę i zaczęła pisać. Jej ręka drżała. W pewnym momencie choćby się zaśmiała, ale w następnej chwili oczy zaszły jej łzami. Gdy skończyła, starannie złożyła kartkę i podała synowi.

Bartek wziął kartkę i zaczął czytać. Stało na niej:

„Rachunek za rodzicielstwo: nieprzespane noce — bezcenne, pranie, sprzątanie, gotowanie — codziennie, zmartwienia — nie do policzenia. Zebrania, wizyty u lekarza, upadki, łzy, strachy, radości, pierwsze kroki, pierwsze słowo. Modlitwy, gdy byłeś chory. Serce, które oddałam tobie. Za darmo. Bo cię kocham.”

Chłopiec milczał. Nagle rzucił się matce na szyję, przytulił mocno i szepnął:

— Przepraszam, mamo… Chciałem tylko udawać dorosłego. Nie myślałem, iż to cię tak zrani.

Katarzyna przytuliła go, pocałowała w czubek głowy i cicho powiedziała:

— Wiedz tylko, synku… prawa są ważne. Ale miłość i szacunek znaczą więcej. A bycie rodziną to troska o siebie nawzajem nie dla pieniędzy, ale z potrzeby serca.

Tego wieczoru siedzieli razem w ciszy, przytuleni do siebie. Na zewnątrz hulał zimny wiatr, ale w domu było ciepło. Bo znów — naprawdę — byli razem.

Idź do oryginalnego materiału