"Od pierwszej klasy uczyłam się pilnie. Byłam ambitna, ale nie bez znaczenia był doping mojej mamy. Uważała, iż dobre oceny to przepustka do lepszej pracy oraz łatwiejszego życia. Bez wątpienia chciała dla mnie dobrze, ale po jakimś czasie zamiast wsparcia dorosłych, pojawiało się coraz więcej nacisku. Dziś wiem, iż wywierana była na mnie olbrzymia presja nie tylko ze strony rodziców, ale i nauczycieli.
Oczekiwano ode mnie samych piątek, jednak dobre wyniki w nauce to nie było wszystko. Oczywiste było, iż jako 'wzorowy uczeń' absolutnie zawsze podejmę się dodatkowych zadań, zaangażuję się w spawy szkoły, przedstawienia, gazetki, konkursy... zwykle robiłam to bez wahania. Nie dyskutowałam z tym nigdy, bo wzorowy uczeń właśnie tak robi.
Czułam się wyjątkowa
Lubiłam potem wychodzić na środek. Dumna i blada odbierałam kolejne nagrody: za czarowny pasek, frekwencję, zaangażowanie w życie szkoły, wysokie miejsca w konkursach. Byłam w gronie tych najlepszych.
Dziś wiem, jak wiele mnie to kosztowało energii. Jako ambitne dziecko działałam i bez zastanowienia brałam na plecy kolejne zadania, zgłaszałam się do prac dodatkowych z absolutnie każdego przedmiotu. Dorośli nie zostawili mi czasu w myślenie, nudę i odkrywanie własnych pasji. Byłam świetna ze wszystkiego, a jak się później okazało, to tak naprawdę z niczego...
Dobry ze wszystkiego, czyli z niczego
W liceum nas – tych najlepszych nazywano nie kujonami, a 'ogólnogłupkami'. Początkowo tego nie rozumiałam, ale im bliżej końca szkoły, tym bardziej miało to sens. Niby pasek, niby tacy zaangażowani i ambitni, a zupełnie bez pomysłu na własne życie. Bez pasji i wiedzy o sobie: co tak naprawdę lubimy i co chcielibyśmy robić w życiu.
Dla wszystkich było oczywiste, iż pójdę na studia, jednak biorąc do ręki papierowy informator, nie miałam pojęcia, co wybrać. Siedziałam i po kolei odrzucałam kierunki, których nie chcę studiować. Ostateczna decyzja padła na to, co zostało. Zaczęłam czuć lęk przed dorosłością. Nie czułam się pewnie z moim pseudowyborem. W tym, iż to wszystko wina czerwonego paska, utwierdziła mnie pani dyrektor w ostatnim dniu szkoły.
Bez większej wartości
Na maturalnym świadectwie nie miałam czerwonego paska. Pierwszy raz w życiu. To był cios, ale wiedziałam też, iż na każdą z tych ocen ciężko zapracowałam. Moja wychowawczyni, pochwaliła mnie i rzuciła od niechcenia, iż 'niewiele zabrakło'. Na to pani dyrektor odpowiedziała, iż szkoda, iż do niej nie przyszłam wcześniej, dałoby się coś na to zaradzić.
Chciało mi się płakać. Całą moją ciężką pracę i lata poświęceń zgnieciono i wyrzucono do kosza. U progu dorosłości miałam teczkę 11 świadectw z piękną biało-czerwoną flagą (plus jedno bez) i zero pomysłu na to, kim chcę być. Latami wmawiano mi, iż stopnie to przepustka do lepszej dorosłości, a czerwony pasek to synonim sukcesu. Ostatniego dnia usłyszałam, iż nie ma to znaczenia, można wymazać gumką i wstawić, co się chce. Wystarczy się dogadać.
Absolutnie nie chcę tego dla moich dzieci.
Nasze pociechy nie potrzebują samych piątek i czerwonych pasków, a wolności. Dzieciństwo to czas nauki, ale i odkrywania pasji. Ale by to osiągnąć, nie muszą, ba, choćby nie mogą być ze wszystkiego najlepsze. Muszą coś odpuść, by mieć przestrzeń na poznanie siebie i zrozumienie, czego chcą w życiu.
Gdy trzeba pracować i utrzymywać rodzinę, nie jest to już takie proste, dlatego ja swojej przez cały czas szukam...
Pozwólmy dzieciom być dziećmi: próbować, szukać i odkrywać, co sprawia im radość.
Tylko obierając własną ścieżkę, mogą znaleźć szczęście".