Matka ma dość prezentów na zakończenie roku szkolnego
I chcę o tym głośno powiedzieć – nie gram z rodzicami do jednej bramki. Nie chcę się składać na kolejne "prezenty z rozmachem".
Zaczyna się niewinnie, wiadomość na grupie: "Składamy się po 50 zł, może kupimy coś porządnego – voucher, perfumy?". Padają szybkie "ok, jasne, już przelane". I wtedy ja – ta, co nic nie odpisuje. Ta, co zaraz usłyszy: "Nie każda musi, ale wiadomo, głupio nie dać...".
Tylko iż mi głupio wcale nie jest. Ja po prostu chcę inaczej. Nie mam nic przeciwko docenieniu nauczyciela – naprawdę, mam do ich pracy ogromny szacunek. Ale kiedy wdzięczność przelicza się na kwoty, a wartość prezentu zaczyna symbolizować "klasową jedność" – coś we mnie protestuje.
Wolę z dzieckiem wybrać bukiet polnych kwiatów z osiedlowego warzywniaka i czekoladę, którą lubi pani od matematyki. Dopisać kilka słów na kartce – od nas, osobiście. Nie chcę podpisywać się zbiorczo pod czymś, co nie płynie z mojego serca, a z poczucia przymusu.
Kiedy mówię o tym innym rodzicom, czasem czuję się jak outsiderka. Jakbym psuła całą inicjatywę. Ale czy naprawdę musimy wszyscy robić to samo? Czy nie ma miejsca na różnorodność gestów? Nie mam problemu z tym, iż inni chcą się złożyć – mają taką potrzebę, ich prawo. Ale chciałabym, żeby mój wybór był równie akceptowany.
Nie każdy ma komfort finansowy. Nie każdy chce uczestniczyć w tej "grze prezentów". Nie każdy uważa, iż nauczyciel oczekuje czegoś wielkiego. A jeżeli oczekuje – to tym bardziej coś tu poszło nie tak.
Jako matka chcę też, żeby moje dziecko widziało, iż podziękowania nie muszą być kosztowne, żeby były wartościowe. Że intencja, zaangażowanie, gest – znaczą więcej niż cena na metce. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda?
Nie chcę być tą, która "się czepia". Ale mam wrażenie, iż coraz trudniej jest głośno powiedzieć: "Nie, dziękuję – zrobię to po swojemu". Może najwyższy czas zacząć mówić to głośno: podziękowanie to nie obowiązek składkowy. To wybór.