Dziś zapiszę w pamiętniku historię, która poruszyła moje serce. Był mroźny poranek w Krakowie, gdy starsza kobieta o tw pooranej zmarszczkami, jak mapa trudnych losów, stała przed piekarnią. Trzymała wytarty worek z pustymi butelkami, ostatnimi śladami dawnego życia.
Proszę cię, córeczko szepnęła drżącym głosem, jak liść na wietrze. Trzy dni nie miałam w ustach kawałka chleba. Nie mam już ani grosza…
Za szybą piekarni stała młoda sprzedawczyni, Barbara, z twarzą zimną jak luty wiatr.
To nie punkt skupu odparła szorstko. Butelki oddaje się na ulicy Starowiślnej. Tam dają złotówki. Co ja ci pomogę?
Kobieta zmieszała się. Nie wiedziała, iż skup zamykają w południe. Kiedyś była nauczycielką, kobietą dumną, z honorem. Teraz stała jak żebraczka, z goryczą w sercu.
Dam ci chleb jutro, jeżeli przyjdziesz wcześnie dodała Barbara, łagodniej, ale bez współczucia.
Córeczko, choć ćwiartkę bułki… błagała. Zrobię się słabo…
Nie prowadzę jadłodajni przerwała sprzedawczyni. Sam ledwo wiążę koniec z końcem.
W kolejce stał mężczyzna w ciemnym płaszczu Marek Kowalski, właściciel firmy elektronicznej. Gdy Barbara go zobaczyła, rozpromieniła się.
Dzień dobry, panie Marku! Mamy świeże drożdżówki z morelami!
Wezmę sześć mruknął, wyjmując portfel. Nagle zauważył staruszkę. Coś w jej broszce w kształcie starej róży wydało mu się znajome…
W domu Marka czekała żona, Ewa, w ciąży z ich trzecią córką.
Marek, szkoła znów dzwoniła. Antek się pobił mówiła zmęczona.
Muszę podpisać kontrakt westchnął. To miliony złotych…
Ale potrzebuję cię szepnęła.
Tej nocy, gdy dzieci spały, Marek przypomniał sobie. Ta kobieta to… pani Helena Nowak, jego nauczycielka z podstawówki! To ona podkarmiała go bułkami, gdy był biednym chłopcem.
Nazajutrz odnalazł jej adres. W niedzielę stanął w drzwiach jej ubogiego mieszkania z bukietem róż i bzów.
Pani Heleno… zaczął.
Pamiętam cię, Marku odparła cicho. Myślałam, iż się mnie wstydzisz…
Nie! zawołał. Chcę, by pani zamieszkała z nami. Nauczyła moje dzieci tego, co mnie: szacunku, pracowitości.
Płakała, ale się zgodziła.
W domu Kowalskich wszystko się zmieniło. Antek przestał się bić. Mała Zosia, która niedługo się urodziła, stała się oczkiem w głowie pani Heleny. A Marek zrozumiał: to nie on ją uratował. To ona uratowała ich wszystkich.
Dziś wieczorem, patrząc, jak dzieci krzyczą: „Mamo! Pani Helena upiekła z nami chleb!”, wiem czasem największe bogactwo kryje się w czyimś zniszczonym sercu.