Na naszej skrzynce mailowej pojawiają się listy poruszające temat, który wielu rodzicom spędza aktualnie sen z powiek. Lada moment rozpocznie się rekrutacja do przedszkoli i szkół. Jaką placówkę wybrać: prywatną, państwową? Na co zwracać uwagę podczas dni otwartych i jakie pytania zadawać kadrze pedagogicznej? Otrzymana od naszej czytelniczki wiadomość ma istotny przekaz: trzeba zachować czujność.
Zapis w statucie szkoły
"Jestem na etapie poszukiwań szkoły dla syna. Wiem, iż obowiązuje rejonizacja, ale zastanawiam się też nad prywatną placówką. W naszej okolicy nie ma nie wiadomo jakiego wyboru, ale mogę syna ewentualnie kawałek podwozić.
Jedna ze szkół bardzo mi się spodobała, choć do najtańszych nie należała. Opinie całkiem niezłe i ogólnie wszystko zrobiło na mnie dobre wrażenie. Już byłam niemalże zdecydowana. Byłam gotowa składać tam papiery, a potem podpisywać umowę.
Nie wiem, komu dziękować, ale czuwała nade mną jakaś boska opatrzność. Dobrze, iż zajrzałam do statutu szkoły, bo jeden z zapisów wprawił mnie w osłupienie.
Słuchajcie, okazuje się, iż jeżeli rodzice nie współpracują z personelem w rozwiązywaniu problemów, szkoła ma prawo rozwiązać z nimi umowę.
Co to adekwatnie oznacza? Co się pod tym kryje? Czy jeżeli rodzic zgłosi swoje zastrzeżenia co do sposobu nauczania, traktowania uczniów czy choćby organizacji zajęć, może zostać uznany za 'niewspółpracującego' i zostać zmuszony do wypisania dziecka?
Dla mnie to nic innego jak kneblowanie ust rodzicom i odbieranie im prawa do wyrażania swojego zdania. To ukryte groźby, sama nie wiem, jak to nazwać słowami.
I jakby to niby miało wyglądać? Moje dziecko chodzi do szkoły: rok, drugi, trzeci. Nagle pojawia się jakiś problem, nie mogę wypracować z dyrekcją wspólnego rozwiązania i co? Wyrzucają nas na bruk i mamy szukać innej placówki? Przecież to chore.
Przejrzałam na oczy, nie zapiszę mojego dziecka do prywatnej placówki, w której prawa rodziców są ograniczane. Wybiorę szkołę państwową, w której każdy może wyrażać swoje zdanie. Tam nie ma samowolki i nikt ucznia nie wyrzuca, kiedy rodzice nie dogadują się z dyrekcją. Aż nie chce mi się wierzyć, iż takie czasy nastały.
Nie dość, iż musiałabym płacić miliony, to jeszcze wymagają ode mnie, bym siedziała cicho i nosa nie wyściubiała. Ich niedoczekanie!".
Pierwszy raz spotkałam się z takim zapisem, ale przyznaję, iż zbyt wielu statutów szkoły nie przeczytałam. Na szczęście tam, gdzie chodzą moje dzieci, nie ma takiej samowolki i każdy liczy się ze zdaniem drugiej osoby.