Przebaczanie w ostatniej chwili

twojacena.pl 9 godzin temu

Nie waż się do mnie dzwonić! Zrozumiałeś? Nigdy więcej! Halina Kowalska z hukiem rzuciła słuchawkę na widełki starego aparatu. Dłonie drżały, serce łomotało tak gwałtownie, iż opadła na stołek przy kuchennym stole.

Mamo, co się stało? wyjrzała ze swojego pokoju Krysia, córka. Kto dzwonił?

Nikt, ochryple odparła matka. Nikt nie dzwonił.

Krysia podeszła bliżej, zobaczyła wybladłą twarz matki.

Mamusiu, cała drżysz! Co się wydarzyło?

Twój ojciec się odezwał, wyjąkała Halina Kowalska. Po tylu latach… Chce się spotkać, porozmawiać. Mówi, iż tęskni, iż żałuje wszystkiego.

Tata dzwonił? Krysia przysiadła obok, ujęła matkę za dłoń. I czego chciał?

Żebym mu wybaczyła. Żebym pozwoliła przyjść. Mówi, iż choruje, iż lekarze… Halina urwała, ocierając łzę. Za późno, Krysiu. O wiele za późno na to wszystko.

Mamo, opowiedz mi wreszcie, co wtedy zaszło. Byłam przecież mała, pamiętam tylko, iż odszedł i już nie wrócił.

Halina wstała, podeszła do okna. Za szybą mżył deszcz, a krople spływały wolno w dół, niczym łzy.

Miałaś wtedy siedem lat. Pytałaś, gdzie tatuś, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mówiłam, iż na delegacji, iż niedługo wróci. Ale sama nie znałam jego miejsca.

Po prostu odszedł? Bez słowa?

Nie po prostu. On… Halina zaciągnęła usta. On nas zdradził. Mnie, ciebie, nasz dom. Miał drugą rodzinę, Krysiu. Drugą żonę, inne dzieci. I wybrał ich.

Krysia milczała, roztrząsając usłyszane słowa. Miała już trzydzieści dwa lata, ale dziecięce wspomnienia o ojcu były mętne, jakby przesłonięte mgłą.

Mówił, iż nas kocha, ciągnęła matka. Codziennie wracał do domu, bawił się z tobą, czytał bajki. A potem odkryłam, iż ma inną córkę, starszą od ciebie o trzy lata. I żonę, która uważa się za prawowitą. Która choćby nie znała naszego istnienia.

Jezu, mamo… Jak się dowiedziałaś?

Głupio wyszło. Zachorował, leżał w szpitalu. Poszłam go odwiedzić, a tam siedzi już kobieta z dziewczynką. Dziewczynka krzyczy: Tatusiu, tatusiu! a on ją tuli i całuje. Wtedy wszystko pojęłam. Stoję w drzwiach, on mnie widzi i blednie. Tamta, Ludmiła, patrzy na mnie, potem na niego, pyta: Kto to, Wiesiu? A on milczy. Zwyczajnie milczy.

I co dalej?

Rozmowa była krótka. Powiedziała, iż są po ślubie od ośmiu lat, iż mieszkanie na jej nazwisku, iż córka wpisana pod jego nazwiskiem. A ja? Ja byłam głupią, zakochaną dziewuchą. Nie wzięliśmy ślubu, on wciąż twierdził, iż pieczątki bzdura, iż liczy się miłość. Córkę wpisał na swoje nazwisko, tak, ale żadnych dokumentów przy sobie nie miałam.

Krysia wstała, objęła matkę.

Mamusiu, czemu mi wcześniej nie opowiedziałaś?

Po co miałabyś wiedzieć? Dzieciństwo i tak miałaś ciężkie. Sama pracowałam, pieniędzy brakowało, włóczyłam się po lekarzach, gdy chorowałaś. Myślałam, jak dorośniesz, wtedy powiem. Potem minęły lata, ułożyłaś sobie życie, wyszłaś za mąż. Po co rozdrapywać stare rany?

A on? Nigdy nie próbował się skontaktować?

Próbował. Pierwsze czasy przychodził, stał pod oknami, prosił o rozmowę. Nie otwierałam. Potem listy pisał, przysyłał pieniądze. Listów nie czytałam, kasę odsyłałam. Dumna byłam, głupia. Myślałam, iż sama podniosę córkę, iż taki męża nie potrzebuję.

A teraz znów się przypomniał.

Teraz tak. Dzwoni od tygodnia. Mówi, iż Ludmiła umarła, iż córka dorosła, zamężna, iż został sam. Że chce cię zobaczyć, poznać wnuki. Że mocno choruje, iż życia zostało mało.

Krysia odsunęła się od matki, zamyśliła.

Może jednak warto go wysłuchać? Mamo, ja go prawie nie pamiętam. Może naprawdę się żałuje?

Krysiu! Halina gwałtownie odwróciła się do córki. Co ty mówisz? Dwadzieścia pięć lat minęło! Dwadzieścia pięć lat o nas zapomniał! A teraz, gdy niedobrze, przypomniał sobie?

Ale dzwoni przecież nie pierwszy raz. To dla niego ważne.
Ważne! gorzko zaśmiała się matka. Ważne mu oczyścić sumienie przed śmiercią. Żeby lżej było odejść. A nam co po tym? Co mi z jego żalu? Czy młodość mi wróci? Czy wrócą twoje dziecięce łzy, gdy pytałaś, czemu tata nie przychodzi?

Halina patrzyła, jak córka odjeżdża z wnukami, i czuła, jak stara rana pulsuje pod grubą skorupą lat, której choćby śmierć nie zdołała zmiękczyć.

Idź do oryginalnego materiału