– Przecież to nie mój dom, dlaczego ja mam sprzątać? Poza tym mam małe dziecko – nie mogę zrozumieć tej postawy – powiedziała synowa

przytulnosc.pl 2 tygodni temu

I właśnie dlatego moje przyjaciółki miały rację: jeżeli nie chcesz psuć relacji z rodziną syna – nie mieszkajcie razem. Ale ja, naiwna, myślałam, iż robię coś dobrego, kiedy zaprosiłam ich, żeby u mnie pomieszkali.

Na początku młodzi mieszkali osobno i zupełnie nie wtrącałam się w ich życie. Od czasu do czasu rozmawiałam z synem przez telefon, a w odwiedziny przychodziłam tylko wtedy, gdy mnie zaprosili.

Nie zaglądałam im do garnków, nie grzebałam po szafkach. choćby jeżeli coś mi się w ich domu nie podobało, nie mówiłam o tym synowej. W końcu to nie ze mną mieszka, tylko z moim synem – a jemu wszystko pasowało.

Trzy lata temu wzięli kredyt hipoteczny, dwa lata temu urodził się im syn. Nie wiem, czy tak planowali, czy tak wyszło, ale sprawy potoczyły się szybko. Teściowa (matka synowej) trochę narzekała, iż robią wszystko „od końca”, ale ja się nie wtrącałam. Dorośli są, poradzą sobie. Poza tym nie prosili nas o żadną pomoc – ani mnie, ani swoich rodziców.

Nie żyli jak królowie, ale też nie biedowali. Oszczędzali, nie wyjeżdżali na drogie wakacje, ale radzili sobie.

Rok temu mój syn przyszedł do mnie z bardzo ponurą miną i powiedział, iż jego firma ogłasza upadłość. Po nowym roku nie będzie miał dokąd pójść do pracy. Do końca roku zostały dwa miesiące.

Zaczął szukać nowej pracy od razu, ale nigdzie nie oferowali takiej pensji jak wcześniej. A z małym dzieckiem, kobietą na urlopie macierzyńskim i kredytem – to po prostu nierealne było wyżyć z mniej.

Po nowym roku zatrudnił się gdzieś na mniej płatnym stanowisku – bo przecież trzeba coś robić – ale pieniędzy brakowało dramatycznie. Wtedy poprosił, czy mogą zamieszkać u mnie.

– Wynajmiemy swoje mieszkanie, przynajmniej rata kredytu się pokryje – powiedział.

Nie mogłam odmówić. Sytuacja była naprawdę trudna. Ustąpiłam im jeden pokój – i tak zamieszkaliśmy razem.

Synowa została z dzieckiem w domu, a my z synem chodziliśmy do pracy. Finansowo jakoś to ogarnęliśmy – składaliśmy się na rachunki i jedzenie. Ale z obowiązkami domowymi było gorzej.

Starałam się utrzymać porządek, ale trudno to zrobić, kiedy ktoś cały dzień jest w domu z małym dzieckiem.

Synowa ugotowała – zostawiła naczynia w zlewie. Nakarmiła dziecko – też wszystko zostało. Jedyne, co robiła, to pranie swoje i dziecka. Przez jakiś czas to znosiłam, ale w końcu poprosiłam, żebyśmy się jakoś podzielili obowiązkami – bo ja po pracy ledwo mam siłę, a syn wraca późno. A ona przecież cały dzień w domu.

– Ale przecież to nie mój dom, dlaczego ja mam sprzątać? Poza tym mam małe dziecko – odpowiedziała z oburzeniem.

Byłam w szoku. A co to za logika – iż tylko gospodyni ma obowiązek sprzątania? Przecież mogłaby mi pomóc – ja chętnie posiedziałabym z wnukiem, gdyby chciała posprzątać.

Nie udało nam się znaleźć wspólnego języka. Każda próba rozmowy kończyła się pretensjami. Zaproponowałam sprzątanie na zmianę – uznała, iż „ona przecież pracuje 24h na dobę, bo opiekuje się dzieckiem”.

Postanowiłam porozmawiać z synem – może on znajdzie jakieś słowa, które ją przekonają?

Niestety – nic to nie dało. Pokłócili się, ale nic się nie zmieniło. Teraz synowa chodzi obrażona, demonstracyjnie sprząta tylko po sobie i dziecku, a jak proszę ją o pomoc z wnukiem – odmawia.

Nie wiem, co zrobiłam źle. Atmosfera w domu jest napięta, czuję się jak intruz. Nie chcę znowu wciągać w to syna, bo widzę, jak wraca z pracy wykończony.

Zaciskam zęby i czekam, aż dziecko pójdzie do przedszkola i synowa wróci do pracy. Syn obiecał, iż wtedy się wyprowadzą.

Idź do oryginalnego materiału