Marek mieszkał w szklanej, dziewięciokondygnacyjnej kamienicy na Pradze, gdzie ściany tak cienkie, iż każdy kichnięcie sąsiada odbija się w grzejnikach. Nie drżał już, gdy sąsiedzi trzaskali drzwiami, nie reagował na kłótnie przy przestawianiu mebli i nie słyszał krzyczącego telewizora u staruszki pod nim.
Jednak to, co wymyślał sąsiad z góry pewien Piotr doprowadzało go do szału i wywoływało lawinę przekleństw. Każwą sobotę ten nieprzyjemny człowiek bez wahania włączał wiertarkę albo udarowy wkrętarkę! Czasem o dziewiątej rano, innym razem o jedenastej. Zawsze w weekend i zawsze w moment, kiedy Marek chciał wreszcie wyspać się po całym tygodniu.
Na początek Marek, człowiek spokojny, myślał o tym filozoficznie: Może remont się przeciąga da się zrozumieć przewracał się w łóżku, zakrywał głowę poduszką i liczył barany. Ale tygodnie mijały, a hałas wkrętarki budził go w soboty wciąż na nowo. Raz krótkimi seriami, innym razem długimi, rozciągniętymi wytworzeniami. Sąsiad zaczynał coś robić, rzucał, potem wracał do tego samego.
Czasem koszmarny dźwięk dochodził nie tylko rano, ale i w środku tygodnia, około siódmej wieczorem, kiedy Marek wracał z pracy, marząc o ciszy. Za każdym razem chciał wstać i powiedzieć Piotrowi, co o nim myśli, ale zmęczenie, lenistwo albo po prostu niechęć do kłótni trzymały go w miejscu.
Pewnego razu, gdy wiertło znów ryknęło nad jego głową, Marek nie wytrzymał i pobiegł na górę. Pukał, dzwonił a w odpowiedzi cisza. Tylko cholerna wkrętarka wciąż ryczała, przenosząc wibracje prosto w czaszkę.
Kiedyś ci! wypadło z ust Marka, ale nie dokończył. Sam nie wiedział, co kiedyś oznacza.
Miał mnóstwo fantazji: od wyłączenia prądu w klatce po bardziej wyrafinowane pomysły napisać skargę, wezwać policjanta, zatkać wentylację pianą. Czasem wyobrażał sobie, iż Piotr nagle zrozumie, iż go denerwuje i przyjdzie przeprosić. Albo wyprowadzi się. Albo po prostu przestanie wiercić!
Ten hałas stał się dla Marka symbolem niesprawiedliwości. Myślał: Gdyby choć ktoś w klatce się wkurzył i dał koniec temu szaleństwu! Ale wszyscy trząsali się w swoich korytarzach i nic nie robili.
A potem wydarzyło się coś, czego Marek się nie spodziewał
***
Pewnej soboty obudził się nie od hałasu, a od ciszy. Leżał długo, nasłuchując: kiedy nadejdzie znienacka znowu ten przeklęty wiertłowy szum? Ale cisza była gęsta, spokojna, prawie namacalna.
Coś się stało! przeskoczyło w głowie albo ten potwór odjechał?!
Dzień minął w dziwnym poczuciu wolności. Odkurzacz pracował milzej, czajnik brzmiał łagodnie, a telewizor nie drgał już razem z sufitem. Marek siedział na kanapie i łapał się na tym, iż uśmiecha się szeroko, jak dziecko.
***
W niedzielę też było cicho. I w poniedziałek. I we wtorek. I w środę. Hałas jakby wycięto z jego życia
Cisza ze wstępu trzymała się już prawie tydzień. Marek przestał tłumaczyć to remontem, urlopem czy przypadkiem. W tej przerwie coś było nienaturalne, niepokojące. Zbyt ostry kontrast po miesiącach stałego hałasu
***
Stał przed drzwiami Piotra, zbierając odwagę, i zastanawiał się: po co to robię? Czy po to, by się upewnić, iż wszystko w porządku? A może, żeby sprawdzić, czy nie podtrzymuję własnych lęków? Nacisnął przycisk dzwonka.
Drzwi otworzyły się niemal od razu i od razu zrozumiał, iż coś się stało. Na progu stała ciężko brzucha kobieta, blada, z opuchniętymi powiekami. Marek widział ją kiedyś przelotnie, ale teraz wyglądała, jakby przybrała na latach.
Czy jest pani żoną Piotra? zapytał ostrożnie.
Kobieta skinęła głową.
Co się stało? Nie słyszałem od dłuższego
Marek zamarł, słowa zaklinął w gardle: jak można przyjść z powodu ciszy?
Kobieta cofnęła się o krok, wpuszczając go do środka. Nagle usłyszał ciche:
Leszka już nie ma.
Marek nie od razu pojął, co to znaczy. Zajęło mu kilka sekund, by złożyć słowa w całość.
Jak kiedy?
W ostatnią sobotę, wcześnie rano. Otrzepała łzą. Rozumie pan Ten niekończący się remont zmęczył go. Cały czas w weekendy pracował w tygodniu nie miał czasu. Tego dnia wstał wcześniej niż ja chciał dopiąć łóżeczko. Pospieszał się. Bał się, iż nie zdąży
Machnęła ręką w głąb mieszkania. Przy ścianie stało rozłożone na pół łóżeczko dziecięce dokładnie połowa zestawu, instrukcje, opakowania z śrubami, jakieś części leżały na podłodze.
Po prostu upadł, szepnęła. Serce. Nie zdążyłam się obudzić.
Marek stał, jakby przyrośnięty do podłogi. Słowa kobiety wchodziły powoli, ciężko w jego świadomość.
***
Hałas Ten sam, który go tak wkurzał, budził w soboty! Mówił do niego razem z człowiekiem, który go wydawał! Marek spojrzał w dół i dostrzegł karton z elementami łóżeczka. Małe śruby, klucz imbusowy, naklejki z numerami części. Wszystko poukładane starannie tak robią tylko ci, którzy naprawdę chcą coś ważnego zrobić.
Czy mogę w czymś pomóc? zaczął cicho, ale kobieta pokręciła głową:
Dziękuję. Nic
Marek odszedł prawie na palcach, jakby uciekając od czyjegoś świeżego bólu. Schodził po schodach, trzymając się balustrady. Każdy krok był jak ciężki ciężar winy, bez konkretnej formy, ale palił go od środka.
***
W domu podniósł wzrok w stronę sufitu. Cisza była gęsta, jakby wciągała go w coś Może w to, iż Marek nienawidził Piotra? Nienawidził go tylko dlatego, iż zakłócał mu sen? Przeklinał go za to! Dla niego to nie był człowiek, to był po prostu hałas, niedogodność.
A teraz
Teraz go już nie ma. Została tylko kobieta, która go opłakuje. niedługo urodzi się dziecko bez ojca. I jest łóżeczko, które tak bardzo chciał złożyć. Ale nie zdążył
Muszę iść do jego żony pomyślał Marek pomóc. Ona sama na pewno nie da rady
***
Wieczorem, gdy myśli się uspokoiły, Marek znów spojrzał w sufit. Tam wciąż stała martwa cisza. Siedział w przyciemnionej kuchni i nagle zdał sobie sprawę, iż nie zaśnie dziś w spokoju. Wstał, podszedł do drzwi, zadzwonił. Kobieta podniosła brwi ze zdziwieniem nie spodziewała się go.
Marek, lekko zawstydzony, powiedział cicho:
Proszę wiem, iż ledwo się znamy. Ale jeżeli pozwoli mi mogę złożyć łóżeczko. On chciał, żeby było gotowe. I jeżeli mogę chciałbym pomóc.
Kobieta najpierw milczała. Patrzyła na niego długo, jakby próbowała pojąć sens jego słów. Potem powoli skinęła głową.
Proszę, wejdź.
Marek wszedł, ostrożnie omijając kartony. Pracował długo, w ciszy. Kobieta siedziała na kanapie, gładząc brzuszek, od czasu do czasu cicho szlochając, starając się nie hałasować. Kiedy Marek przykręcił ostatnią śrubę i podniósł się, by wyregulować plecy łóżeczka, w pokoju poczuł się przypływ. Jakby napięcie opadło.
Kobieta podeszła bliżej i delikatnie dotknęła gładkiej drewnianej belki.
Dziękuję wyszeptała. Nie wie pan, jak to dla nas ważne.
Marek stał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Po prostu skinął głową.
Wychodząc, pomyślał, iż po raz pierwszy od długiego czasu zrobił coś naprawdę dobrego i poczuł, iż na pewno jeszcze tu wróci.











