Przedszkola oszczędzają na dzieciach w okrutny sposób. W wielu miejscach to norma

mamadu.pl 10 miesięcy temu
Zdjęcie: Dzieci zostawiane każdego dnia w łączonej grupie nie czują się bezpiecznie. fot. andrey64/123rf.com


W wielu placówkach, które są otwarte od świtu do nocy, część dnia opiekę nad dziećmi sprawują nauczyciele, którzy mają łączone grupy. Zarówno rodzice, jak i nauczyciele widzą w tym spory problem. Przeczytajcie, co o wrzucaniu dzieci w taki system sądzi nauczycielka przedszkolna.


Łączenie grup to koszmar


Placówki edukacyjne i opiekuńcze dla dzieci są objęte szeregiem przepisów, których trzeba przestrzegać dla dobra dzieci, rodziców i nauczycieli. Czy aby na pewno? Napisała do nas czytelniczka, która poprosiła o przybliżenie problemu pojawiającego się w wielu przedszkolach i żłobkach:

"Jestem mamą 5-latki, która w przedszkolnej rzeczywistości odnalazła się świetnie. Nigdy nie mieliśmy problemu z adaptacją, płaczem, rozłąką i kontaktami z nauczycielkami czy rówieśnikami. Jedna kwestia w przedszkolu córki jednak mnie niezmiernie drażni. Kiedy rano zaprowadzam dziecko do przedszkola, wszystkie dzieci są w jednej grupie – tak jest dla dyrekcji taniej, bo musi zapłacić za pracę tylko jednej pani, która zajmuje się dziećmi zarówno 3-letnimi, jak i 6-latkami.

Zwykle jest to losowo wybrana nauczycielka jednej z grup i każdego dnia panie się wymieniają. Po południu, gdy dzieci robi się mało, grupy znowu są łączone. 3-latki na jednej sali z 6-latkami i resztą roczników oznaczają prawdziwy chaos. Doszło do tego, iż syn obawia się czasu, gdy nie jest ze swoją panią we własnej sali. Takie roszady całkowicie zaburzyły jego poczucie bezpieczeństwa" – kończy wiadomość mama 5-letniego chłopca.

Dzieci w przedszkolu potrzebują stałego rytmu i spokoju, by mogły czuć się bezpiecznie. Dlatego każdy rocznik powinien mieć oddzielną salę i przypisane nauczycielki, które sprawują nauczanie i opiekę nad dziećmi. Łączenie grup zwykle wynika z chorób i braków w pracownikach, chociaż czasem jest to po prostu oszczędność. Kilkulatki nie powinny być łączone w nieznane sobie grupy z obcymi nauczycielkami. Dla takiego dziecka każde takie odstępstwo to wyłamanie ze schematu, który daje mu poczucie bezpieczeństwa.

"Miejcie 6 szefów losowo przydzielanych co 2 godziny"


Ostatnio pisała o podobnym problemie na swoim facebookowym profilu Agnieszka Kuźba, nauczycielka przedszkolna i doradczyni nauki w zakresie edukacji naturalnej. Pedagożka prowadzi konto, na którym dzieli się przemyśleniami z zakresu edukacji i realiów życia szkolno-przedszkolnego.

"Dziecko w przedszkolu odnalazłoby się super (bo w młodszych grupach nie było problemu, a w tym roku dramat), gdyby nie to, iż nie dostaje uwagi i wsparcia – panie zmieniają się co chwila, dziecko nie ma jak zbudować poczucia bezpieczeństwa” – zaznacza we wpisie Kuźba. I dodaje: "Zacznijcie Wy pracę i miejcie 6 szefów losowo przydzielanych co 2 godziny oraz minimum 20 obcych sobie dorosłych zmieniających się od rana do popołudnia. Niefajnie? A to real polskiego przedszkola".

Kobieta przyznaje, iż ze względów finansowych wiele placówek rano i popołudniami stosuje praktykę łączenia grup, bo to wygodne i tańsze rozwiązanie dla władz przedszkola. Zapomina się w tym jednak o dzieciach, które czują się niepewnie w nieznanym sobie środowisku, traktując je jak bagaż, który zostawia się w przechowalni.

Podobny brak szacunku w takim zachowaniu dotyczy nauczycieli: stawia ich się przed faktem, iż mają zająć się grupą nieznanych sobie dzieci, często bez możliwości pomocy drugiej osoby. Bywa, iż nauczycielki zostawione z taką grupą różnych roczników nie mają choćby możliwości skorzystania z toalety.



To powód późniejszych problemów psychicznych?


W dalszej części wpisu nauczycielki możemy przeczytać: "Jeśli któryś dzieciak zostaje w przedszkolu dłużej lub przychodzi wcześniej ok. 6:30, 7:00 – trafi z pewnością do karygodnie i po cichu stworzonej w przedszkolach świetlicy – przetrwalni. Nie ma świetlicy w arkuszu organizacyjnym przedszkola! To bezprawie!".

Następnie kobieta dodaje odważną tezę, iż w naszym kraju w taki sposób oszczędza się na zdrowiu psychicznym i fizycznym dzieci. Bo teraz rodzic zostawi dziecko w przedszkolu z panią, której maluch nie zna, ale za kilka lat jego brak poczucia bezpieczeństwa będą kazali mu leczyć u psychologa i psychiatry. Nauczycielka przyznaje również, iż według niej to ignorowanie i łamanie Praw Dziecka jest powodem statystyk, mówiących o tym, jak duża liczba nastolatków podjęła próby samobójcze.

Na koniec Kuźba zadaje trafne pytanie o to, jakie doświadczenia mieli ci, którzy w rządzie decydują o tym, jak funkcjonują placówki i jak traktowane są w nich dzieci: "Bardzo mnie ciekawi, jakie dzieciństwo mieli nasi ministrowie pani Zalewska czy pan Czarnek, iż tak beznamiętnie zgotowali dzieciakom los Wiecznego Tułacza od przedszkola do matury, a my tu klaszczemy, klaszczemy i 30 proc. pensji bez prac domowych i klaszczemy, klaszczemy..." – kończy swój wpis nauczycielka.

Idź do oryginalnego materiału