Zwrot losu: nowe życie Weroniki
Weronika smażyła na kuchni kotlety schabowe, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. gwałtownie otarła ręce o fartuch i podeszła otworzyć. Na progu stała para nieznajomych — kobieta i mężczyzna w średnim wieku, powściągliwi w okazywaniu emocji.
— Pani Weronika? — odezwała się kobieta, witając się. — Jesteśmy rodzicami Krzysztofa. Możemy wejść?
To imię uderzyło Weronikę jak grom. Krzysztof — ten sam, który obiecywał jej miłość, a potem porzucił, gdy dowiedział się o ciąży. Zamarła na chwilę, ale w końcu skinęła głową i cofnęła się, wpuszczając gości.
Przy herbacie rozmowa potoczyła się powoli. Małżeństwo wspominało syna, mówiąc o nim z taką czułością, jakby był świętym. Weronice było trudno tego słuchać, bo to właśnie on zadał jej największy ból. Gdy już miała poprosić, by wyszli, kobieta nagle powiedziała:
— Proszę nas zrozumieć. Świat jest pełny oszustów. Nie wątpimy w pani słowa, ale… — zawahała się. — Zrób test. jeżeli chłopczyk naprawdę jest naszym wnukiem — chcemy być blisko. Pomagać, wspierać, być rodziną.
Weronika się zgodziła. Gdy wyniki potwierdziły ojcostwo Krzysztofa, goście wrócili nie z pustymi rękami: zabawki, ubranka, koperta z pieniędzmi… Ale to nie był jeszcze koniec.
Tydzień później zadzwonili. Na spotkaniu wręczyli jej dokumenty: kawalerka, wymagająca remontu, ale teraz należała do niej i syna. Prezent. Niespodzianka. Nowy początek.
Weronika nie mogła powstrzymać łez, stojąc w środku. Stara kanapa, odchodzące tapety, przykurzony żyrandol… ale to był ich kąt, jej dom. Otworzyła okna, wpuszczając świeże powietrze i nadzieję.
A wszystko zaczęło się inaczej.
Trzy lata temu przyjechała do Warszawy, wynajęła pokój u zrzędliwej staruszki i zatrudniła się w sklepie. Była sama, z troskami, ale i marzeniami. Potem poznała Krzysztofa — wysokiego, o silnych dłoniach, z pewnym siebie uśmiechem. Zdawało się, iż to szczęście.
Lecz gdy powiedziała mu o ciąży, w jednej chwili stał się obcym: „Oszalałaś? Jakie dziecko? To nie ode mnie. Zrób aborcję”. I odszedł.
Płakała całą noc. Staruszka, u której wynajmowała, wysłuchała, pokiwała głową, a potem rzekła: „Jeśli urodzisz — możesz zostać. Ale jeżeli nie — szukaj nowego pokoju. Dzieci nie zabijam”.
I Weronika została. Urodziła. Pracowała. Żyła. Wszystko dla syna.
Pewnego dnia staruszka zniknęła na cały dzień. Wieczorem wyznała: „Znalazłam adres rodziców Krzysztofa. Poszłam do nich. On nie żyje, wyobrażasz sobie… A oni choćby o was nie wiedzieli”. Weronika nocą płakała w ciszy, rozumiejąc, iż choćby jeżeli się złościła — gdzieś tam wciąż kochała.
I oto dwa tygodnie później do drzwi zapukali jego rodzice…
Teraz wszystko jest inne. Mieszkanie — może stare, ale własne. Staruszka, która stała się już prawdziwą babcią, codziennie wita ich pierogami. Weronika pracuje zdalnie i dorabia w piekarni. Syn rośnie wesoły i dobry.
Stoi przy oknie, tuląc ciepły kubek, i uśmiecha się.
— Babciu, a kiedy znów do ciebie przyjedziemy?
— Niedługo, kochanie. Bardzo niedługo.
Czasem życie pisze nieoczekiwane scenariusze. Najważniejsze, by nie bać się iść naprzód.