Przewracając strony życia

twojacena.pl 1 tydzień temu

Nożykowska zawsze żyła we trzech: babcia Wanda, mama Halina i Małgorzata. Ojca Gosia nie pamiętała, raz próbowała zapytać mamę o niego, ale ta tylko mocniej ją przytuliła, a w oczach pojawiły się łzy. Dlatego dziewczyna więcej nie pytała nie chciała sprawiać mamie przykrości.

„Nie będę już o to pytać” postanowiła wtedy. „Po co mi ojciec, skoro z babcią i mamą jest nam tak dobrze?”

Ale babcia Wanda odeszła, gdy Małgorzata skończyła dziesięć lat, i zostały tylko we dwie. Gosia od zawsze kochała rysować od małego szkicowała wszędzie, gdzie tylko się dało. Halina nie zwracała na to uwagi, tylko czasem mruczała:

„Córciu, marnujesz papier zamiast się uczyć.”

W szkole nauczyciel plastyki zawsze ją chwalił:

„Małgorzata, jeżeli pójdziesz na artystyczne studia, czeka cię świetlą przyszłość. Wierz mi, znam się na tym. Powtórz to mamie.”

Ale matka nie potraktowała tego poważnie:

„Co tam jakiś nauczyciel plastyki wie? Niech sobie rysuje, byle była zajęta.” Mimo to kupowała córce farby i pędzle.

Gosia z zapałem oddawała się pasji, szczególnie uwielbiała malować pejzaże. Gdy przyszła pora wyboru studiów, postanowiła iść do szkoły artystycznej, ale matka miała inne plany:

„Żadnych studiów artystycznych! Idziesz na pedagogikę.”

„Mamo, ja nie chcę”

„A ciebie nikt nie pyta! Co to za zawód artysta?” Córka nie śmiała się sprzeciwić.

Jak każda dziewczyna, Gosia marzyła o księciu z bajki wyobrażała go sobie jako przystojnego, wysokiego i delikatnego. Wiedziała, iż rozpozna go od pierwszego wejrzenia.

Gdy zbliżały się matury, by się odstresować, uciekała z sztalugą nad Wisłę. Tylko tam czuła się naprawdę szczęśliwa, malując krajobrazy. Na drugim brzegu rzeki był stromy klif, a za nim zaczynał się piękny sosnowy las. Czasem widziała tam wędkarzy jednych w łódkach, innych rzucających wędki z brzegu. Przenosiła to wszystko na płótno, starając się uchwycić chmury odbijające się w wodzie.

Pewnego dnia obraz jakoś nie wychodził. Stała zamyślona, wpatrując się w niedokończone dzieło, gdy nagle usłyszała głos:

„Farbę trzeba nakładać lżej, delikatniej. Przyciskasz za mocno, dlatego chmury wyglądają nienaturalnie Płótno trzeba muskać, zobacz.” Gosia oniemiała, gdy nieznajomy wziął z jej ręki pędzel, ledwo dotknął obrazu, a chmury nagle ożyły.

Lecz nie tylko chmury zadrżały jej serce też zabiło mocniej. Spojrzała na młodego mężczyznę i zamarła. To był ten książę, o którym marzyła.

„Cześć, jak ci na imię, młoda artystko?” uśmiechnął się. „Jestem Marek.”

Gosia na moment straciła głos, ale w końcu szepnęła:

„Małgorzata.”

Wyciągnął dłoń, a gdy podała swoją, ku jej zdumieniu, pocałował ją w rękę nikt wcześniej tego nie robił.

Od tamtej pory spotykali się nad rzeką. Uczył ją malarskich sekretów, bo sam był artystą. Okazało się, iż przyjechał do ich małego miasteczka z Warszawy, by odwiedzić ciotkę. Skończył akademię sztuk pięknych, ale jak wielu wielkich malarzy, nie został doceniony. Czuł gorycz:

„Nic nie szkodzi, jeszcze pożałują. Przyjdzie mój czas, a wtedy te wszystkie miernoty zrozumieją, kogo odrzucili!”

Mówił to, tuląc ją i całując, a ona topniała w jego ramionach. I tak, niemal nieświadomie, stało się między nimi to, co się stało. Nie opierała się była ślepo zakochana. Spotkali się jeszcze kilka razy, aż nagle Marek zniknął. Czekała na niego na brzegu rzeki dzień za dniem, ale choćby nie brała pędzla do ręki. Tylko czekała.

„Czyżby mnie porzucił? Mówił przecież, iż mnie kocha na zawsze Nie mógł po prostu odejść.” Ale w końcu zrozumiała Marek nie wróci.

Matury dobiegały końca, przed nią studia. Gosia nie miała ochoty na nic, ale zdała dobrze zawsze była pilną uczennicą.

Minęły dwa miesiące od zniknięcia Marka, gdy Gosia zaczęła źle się czuć. Matka się zaniepokoiła:

„Córeczko, dlaczego jesteś taka blada?”

„Nie wiem, mamo, jakoś kręci mi się w głowie”

Okazało się, iż nie zostanie studentką była w ciąży. Halina wpadła w szał. Krzyczała, płakała, tupała nogami, aż w końcu powiedziała:

„Znam lekarza, za rozsądną cenę wszystko załatwi”

Gosia była przerażona. Nie chciała stracić dziecka, choćby po zdradzie Marka.

„Mamo, nigdy się na to nie zgodzę!”

„A kto cię pyta? Nie potrzebujemy tego dziecka. Zbieraj się, idziemy dziś do lekarza.”

„Nie! jeżeli mnie zmusisz, ucieknę z domu. Albo zrobię coś sobie.” Powiedziała to tak stanowczo, iż matka zbladła i spanikowała.

„Przepraszam cię, córeczko Przepraszam.” Zaczęła płakać. „Wychowałam cię sama, i wnuka też wychowamy.”

Pogodziły się, a Halina nigdy więcej nie wspomniała o tamtej propozycji. Wręcz przeciwnie z euforią wyczekiwała narodzin dziecka.

W końcu nadszedł ten dzień. Gosia trafiła do szpitala. Ocknęła się na sali, a nad nią stała nieznajoma starsza kobieta w kitlu:

„No, już dobrze.”

„Kto pani jest? Gdzie jest moja córeczka?”

„Jestem lekarzem. Dziewczynki już nie ma. Zrobiłam, co mogłam, ale nie przeżyła. Będziesz jeszcze miała dzieci.”

Gosia krzyczała wniebogłosy, aż podano jej zastrzyk, a ona zapadła w ciemność. Później uparła się, by pójść na pogrzeb córeczki. Widziała maleńką trumienkę, a choćby pokazano jej dziecko. Ten obraz zostanie z nią na zawsze.

Minęły lata. Małgorzata nigdy nie wyszła za mąż i nie została artystką. Chęć malowania umarła razem z córeczką. Czas goił rany. Została krawcową i pracowała w fabryce odzieży.

Pewnego dnia Halina ciężko zachorowała. Gosia opiekowała się nią, biegła po pracy, karmiła ją. Ale matka gasła z dnia na dzień, aż w końcu szepnęła ledwo słyszalnie:

„Gosiu Twoja córka żyje. Moja wnuczka Weronika żyje. To Weronika Stanisław

Idź do oryginalnego materiału