Syn korzysta ze świetlicy szkolnej
"Jestem mamą 2-klasisty, a jednocześnie pracuję jako nauczycielka wychowania przedszkolnego. Łączenie samodzielnej opieki nad dzieckiem i pracy na etacie bywa trudne, choćby jeżeli nie pracuje się 40 godzin tygodniowo w biurze. Mam tak ułożony grafik, iż kiedy wczoraj dostałam plan lekcji syna do ręki, trochę się załamałam" – zaczyna swoją wiadomość do nas Małgorzata, mama ucznia.
"Zwykle pracuję z drugą nauczycielką z grupą przedszkolaków, więc mam dyżury od 7:00 do 13:00 lub od 11:00 do 17:00. W tamtym roku udawało mi się czasem zamieniać ze współpracownicą i prawie cały rok miałam dyżury podobnie do tego, jak lekcje miało moje dziecko. W tym roku nie będę już miała możliwości zamiany, więc z góry założyłam, iż syn będzie co jakiś czas uczęszczał na świetlicę".
Praca na zmiany nie pomaga
Nasza czytelniczka przyznaje, iż świetlica to jej jedyna opcja pomocy w opiece nad dzieckiem: "Wychowuję syna samodzielnie, nie mam pomocy ze strony jego taty, babci czy cioci. Nie stać też mnie, żeby wynajmować nianię na kilka godzin w ciągu dnia, skoro syn jest już tak duży i samodzielny. W tym roku jednak jego plan przez dwa dni w ogóle nie pokrywa się z moim: ja zaczynam zajęcia o 7:00, a on ma lekcje od 12:00 do 15:30.
W takiej konfiguracji jestem zmuszona odwozić go do szkoły przed 7:00, gdzie czeka na swoje lekcje na świetlicy, a następnie odbieram go dopiero po 15:30, kiedy kończy lekcje. Mam ogromne wyrzuty sumienia, iż dziecko będzie spędzało cały dzień w szkole – to jakby nie patrzyć jest aż 8,5 godziny, czyli więcej niż godziny normalnej pracy na etacie".
Zazdroszczę wam dziadków
Mama chłopca jest zdania, iż ci rodzice, którzy posiadają pomoc w postaci np. dziadków, mają sporo łatwiej: "W takich chwilach mam ogromne wyrzuty sumienia, iż moje dziecko musi siedzieć cały dzień w szkole z powodu mojej pracy. Zazdroszczę tym, którzy mogą sobie pozwolić na wczesne odbieranie dziecka z przedszkola – mój syn często musiał siedzieć w placówce do samej 17:00.
Zazdroszczę tym, którym pomagają rodzice: babcie, które odbierają wnuki ze szkoły, robią im obiad i starają się pomóc w lekcjach to skarb i luksus, którego ja nie mam. Najbardziej przykro robi mi się w chwilach, gdy widzę, jak panie ze świetlicy patrzą na mnie z pogardą. Wyobrażam sobie, iż myślą: 'To ta, której dziecko spędza całe dnie w szkole'. Zakładam, iż sądzą, iż nie mam czasu dla dziecka, bo załatwiam 'ważniejsze' rzeczy i wydaję 500 plus na kosmetyczki i fryzjera.
Staram się, żeby syn nie był zmuszony przebywać całe dnie na świetlicy codziennie, ale w tym roku będzie tych dni na pewno więcej. Już czuję lęk przed tym, co pomyślą nauczycielki syna..." – kończy swój list poruszona czytelniczka Małgorzata.